s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
władowałem do chlebaka. Dałem Babci Oleńce sto złotych i poprosiłem, żeby mi coś
kupiła, jak będzie szła do sklepu; dzisiaj środa, to przywożą mięso i wędlinę,
powiedziała Babcia Oleńka, to się dobrze składa, mówię, niech Babcia Oleńka kupi mi
jakąś wędlinę, jakąbyniebądz, może być salceson albo kaszanka, albo może zwyczajna
kiełbasa będzie po czterdzieści cztery, a najlepiej leberka, jakby była, ile?, a ze ćwierć
kilo, cukru z pół kilo albo od razu całe kilo, żeby dwa razy nie dzwigać, aha, i pół litra
nafty niech mi Babcia Oleńka kupi, może boczek wędzony będzie, to ze ćwierć kilo też
niech kupi, herbaty z dziesięć małych paczek, Ulung, po dwa osiemdziesiąt, to będzie
równo dwadzieścia osiem złotych, a jak będą duże paczki to cztery, po siedem złotych
są te duże, to cztery razy siedem też wychodzi dwadzieścia osiem; jak nie starczy
pieniędzy? jak nie starczy pieniędzy, to niech Babcia Oleńka dołoży ze swoich i potem
mi powie, ile, albo niech tak wy cyrklu j e, żeby nie przeskoczyło sto złotych. To
dziękuję. Poszedłem do siebie i zamknąłem okna. Jeden róg kołdry z mojego łóżka
walał się po podłodze. Podszedłem tam i takim jednym zamaszystym ruchem
zarzuciłem kołdrę na całą długość łóżka, żeby się nie walała po podłodze i wtedy,
wtedy to przypomniało mi się to wczorajsze wczesnowieczorne najmilsze uczucie,, że
jakaś ręka, nie moja, nakryła mnie kołdrą i pogłaskała po czole, raz i drugi raz: dwa
razy.
Ja weszła o siódmej, jak wychodziła na pierzaczki, to był nakryty aż pod
brodę i spał jak kamień powiedziała Babcia Oleńka, kiedy przed wyjściem
zajrzałem jeszcze raz do niej i delikatnie, trochę okrężnymi pytaniami, spróbowałem
dowiedzieć się, czy zachodziła do mnie wczoraj wieczorem i czy nie zrzuciłem kołdry
na podłogę przez sen i czy ona może wtedy nie przykryła mnie.
Ja weszła o siódmej, jak wychodziła na pierzaczki, to był nakryty aż po brodę
i spał jak kamień powiedziała Babcia Oleńka.
Wyszedłem ze stanicy, zamknąłem za sobą furtkę na podwórze, ach furtki,
furtki na podwórza, i poszedłem w prawo, na lekko południowy zachód, drogą do
lasu. Szedłem szybko, ale nie za szybko, z jakimś takim dziwnym uczuciem, że ktoś na
mnie patrzy, czyjeś oczy mnie prowadzą, ale nie są to oczy szpicla, lecz nie znanego
mi przyjaciela, towarzysza manowców. Nie przewodnika, lecz towarzysza manowców.
I trochę też opiekuna. Coś jak ariergarda. Niewymownej tkliwości to dla mnie
uczucie, dla mnie, który zawsze, zawsze i wszędzie czułem się czymś zagrożony albo
przynajmniej niepokojony i dlatego najbardziej żywe we mnie było zawsze i wszędzie
czuwanie, ten stan wiecznie płonącego ognia, ten stan wiecznego napięcia jak u
dzikiego zwierza, ta nie spokojność, to rozbieganie oczu, to nasłuchiwanie straszliwe
nocnych szmerów, to wstrzymywanie oddechu mordercze, ten strach mój ludzki i
nieludzki przed czymś, wiadomo przed czym i niewiadomo przed czym, to czuwanie
moje, wieczny ogień, wiecznie zapalona lampka, wiecznie płonąca w głowie żagiew, to
spanie moje zawsze na plecach, nigdy na boku, żeby sobie ucha nie zatykać, to spanie
moje zawsze w ubraniu, żeby być w pogotowiu, lub w pół ubraniu, nigdy w zwanej
piżamie, w czymś takim ja już spać nie mogłem, nie mogłem zasnąć, o tym samym
tylko można by napisać epopeję, Nową Odyseję, o tym głupstewku, o tym szczególiku,
o tej bagatelce, że w zwanej piżamie ja już nie mogłem spać, więc to czuwanie moje, ta
bezsenność, ta część mózgu nigdy nie śpiąca, wyćwiczona w czuwaniu, w bezsenności,
ten cyklop w mojej głowie z czerwonym wiecznie płonącym jednym okiem na czole,
który wszakże nie jestem pewien czy tej nocy i on nie popadł w sen przepastny, nie
jestem pewien, czy wytrzymał tę duszność kilku ton mgły kapturowej, co wczoraj
spadła, zwaliła się na mnie, ale może właśnie dlatego zasnął, dlatego sobie na to
pozwolił, że była przy nas słynna ze swojej legendarnej dobroci& Niewidzialna Ręka.
Kiedy próbowałem wywiedzieć się od Babci Oleńki, czy to ona mnie wczoraj nakryła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]