s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Sprawdzę tylko, czy nie za bardzo krwawi i idę się przespać - oznajmiła
Laurel. - Jeśli nie zmieniłeś zdania i posiedzisz przy niej.
- Nie zmieniłem. Rób swoje i znikaj.
Prysznic we własnej łazience był tym, o czym marzyła od dobrych kilku
godzin. Namydlając szamponem włosy, wciąż myślała o dzieciach. Maxowi
nieszczególnie na nich zależało. Może...", powiedział obojętnie, kiedy
spróbowała z nim o tym porozmawiać. Sama zajęta pracą, nie nalegała i
nigdy więcej nie powróciła do tego tematu.
RS
38
Kiedy Jarrad wrócił z dyżuru, siedziała w pokoju jadalnym otulona w
gruby szlafrok i przeglądała historie choroby pacjentów, których badała tego
dnia w przychodni.
- To ty jeszcze nie śpisz?! - Pokręcił głową i zniknął w kuchni.
Usłyszała pstryknięcie elektrycznego czajnika, a potem dzwięk
wpadającego do szklanki lodu.
- Mogę zrobić drinka? - spytał ożywionym głosem.
- Czy ja wiem... Dobrze. Wodę z odrobiną whisky.
- Brawo - zakpił. - Jak hulać, to hulać!
- To może zaparzysz jeszcze kawy?
- Z przyjemnością. - Jarrad wręczył jej szklankę i usiadł po przeciwnej
stronie stołu. - Ale na razie opowiedz mi coś więcej o Maksie, Laurel.
- Po co? Dlaczego mnie tak o niego wypytujesz? Jesteś uparty... jak pies
na widok kości. - Uśmiechnęła się mimowolnie.
- No więc?
- Nie wiem. Nie wiem nawet, od czego zacząć.
- Spróbuj. Uciekasz od tego, prawda? A tu już nie ma dokąd uciekać.
- Masz rację, że powinnam o tym z kimś porozmawiać - powiedziała
ledwie słyszalnym szeptem. - Ale nie wiem, Jarrad, czy akurat ty jesteś
właściwą osobą. Mam nadzieję, że się nie obrazisz.
- Przekonaj się.
- No więc... Kiedy nadszedł mój rok stażowy, nasze emocje zaczęły
stygnąć. Na początku prawie niezauważalnie... Max złościł się na mnie,
potem wpadał w coraz większą wściekłość, kiedy w jego dni wolne ja
miałam dyżur. Naprawdę chcesz tego. słuchać?
- Naprawdę.
- Zapomniał, ile miałam cierpliwości, gdy on był na stażu. Czasami to
było... po prostu okropne. Myślę, że uciekałam w pracę. Nie miałam odwagi
zmierzyć się z tą sytuacją, spojrzeć prawdzie w oczy.
- Mogę to sobie wyobrazić.
- W końcu zrobiło się prawdziwe piekło, ale żadne z nas nie miało
odwagi choćby wspomnieć o rozwodzie. Perspektywa zerwania wisiała
między nami w powietrzu. Była jak ciężar zawieszony na słabym sznurku,
który w każdej chwili może spaść na głowę. Zaczęliśmy mieszkać
oddzielnie. Kiedy zdarzył się ten wypadek, nic nas już nie łączyło.
- Uhm...
- A teraz powiedz mi coś o sobie.
- Kiedyś chciałem się ożenić - wyznał niechętnie.
- Z lekarką? Bardzo ambitną, nastawioną na robienie kariery.
RS
39
- Jak na to wpadłaś? - Roześmiał się głośno.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, w sąsiednim pokoju zadzwonił telefon.
Jarrad poderwał się, żeby go odebrać, a Laurel, z osowiałą nagle miną,
pochyliła głowę nad kartą Josi Landers.
Kilka razy, odkąd przyjechali do Chalmers Bay, odbierał telefony
zamiejscowe od kobiet, a ona zawsze traciła z tego powodu humor.
- To do ciebie - powiedział. - Joshua Kapinsky, któż by inny. - Obrzucił
ją chłodnym, ironicznym spojrzeniem. - Nie rób takiej zdziwionej miny. Nie
żyjemy na innej planecie, chociaż czasami tak nam się wydaje. Dobrej
zabawy!
Kiedy na chwiejnych nogach podeszła do aparatu, Jarrad był już w
swoim pokoju. Nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z Joshua.
Dziwne, bo zaledwie kilka godzin temu przekonywała samą siebie, że jej
życie byłoby o wiele prostsze, gdyby zdecydowała się na to małżeństwo.
RS
40
ROZDZIAA CZWARTY
- Podaj mi długie, tępe nożyczki, Skip.
Laurel przycisnęła gąbkę fibrynową do krwawiącego miejsca, a drugą,
wolną rękę wyciągnęła po narzędzie.
Rick Sommers zjawił się rano na wyznaczony zabieg. W pełnym stroju
operacyjnym, w asyście Jarrada i Skipa, Laurel miała pobrać wycinek jego
guza do badania histopatologicznego.
- Dziękuję za pomoc - zwróciła się do Jarrada. - Pewnie poradziłabym
sobie sama, ale uważam, że operowanie w pobliżu tętnicy szyjnej to zawsze
spore ryzyko. Lepiej dmuchać na zimne.
- Słusznie, po co kusić los. Zresztą cała przyjemność po mojej stronie -
powiedział uprzejmie, choć oczy błyszczały mu rozbawieniem.
- Potrzebny jest duży wycinek - wyjaśniła Skipowi, być może
niepotrzebnie. - Większą część, dla anatomopatologa, wyślemy w
formalinie do szpitala uniwersyteckiego, a mniejszą, w pojemniku z
pożywką, do pracowni bakteriologicznej, żeby zrobili badanie na posiew w
kierunku gruzlicy.
- Może napiszemy na skierowaniach, że to pilne - dodał Jarrad,
przemywając krwawiące miejsce. - I żeby zadzwonili do nas, jak tylko będą
mieli wyniki. Dopiero wtedy będzie można rozmawiać konkretnie o
przewiezieniu Ricka do Edmonton.
Oboje wiedzieli, że jeśli badania laboratoryjne potwierdzą rozpoznanie
choroby Hodgkina, pacjent jak najszybciej powinien zostać poddany
radioterapii. Na szczęście zdjęcie rentgenowskie nie wykazało jeszcze
zmian w klatce piersiowej, poza tym kilka dni rekonwalescencji po zabiegu
i oczekiwania na wyniki może dać Rickowi szansę na zlikwidowanie albo
uporządkowanie interesów w Chalmers Bay.
Laurel pobrała ostrymi nożyczkami fragment tkanki, zacisnęła
krwawiące naczynia kleszczykami, potem z pomocą Jarrada podwiązała je
catgutem, a niektóre koagulowała.
- Nie usunie pani całego guza? - zapytał Skip.
- Nie. Zostawię to chirurgom ze szpitala w Edmonton, jeśli uznają taki
zabieg za konieczny. I tak musiałby tam pojechać na naświetlania, a ja nie
mogę pozwolić sobie na ryzyko silnego krwawienia z dużych naczyń. Na
razie staram się zrobić wszystko, żeby ustalić diagnozę.
- Ona jest tchórzem, Skip - zażartował Jarrad bez cienia złośliwości.
- W to nie uwierzę - odparł pielęgniarz.
RS
41
- Trzeba będzie mu zrobić tomografię komputerową, a po operacji, jeśli
rzeczywiście ma Hodgkina, poddać naświetlaniu, które zniszczy resztki
guza.
Laurel mówiła prawie szeptem. Wiedziała, że pacjent, mimo iż Jarrad
podał mu dożylnie narkotyczne środki oszałamiające i znieczulił miejscowo,
wcale nie musi być nieprzytomny. Słuch jest ostatnim ze zmysłów; który
ulega całkowitemu wyłączeniu pod wpływem narkotyków lub środków
znieczulających, i pierwszym, który się budzi, jeśli już do takiego
wyłączenia dojdzie.
- Jeżeli anatomopatolog potwierdzi rozpoznanie Hodgkina - tłumaczyła
dalej Skipowi - ustali też, na ile zaawansowane są zmiany chorobowe.
Rick oddychał głęboko, wolnym, miarowym rytmem. Laurel przyglądała
się jego odprężonej, chłopięcej twarzy z bolesnym współczuciem. Kilka lat
starszy od niej mężczyzna, a wygląda na siedemnastolatka. Był o wiele za
młody, żeby pogodzić się z tak ciężką chorobą i jej wszystkimi
następstwami.
- Tragiczne, prawda? - powiedział Jarrad łagodnym szeptem, jakby dając
Laurel do zrozumienia, że nie tylko czyta w jej myślach i w sercu, ale czuje
tak samo.
- Tak...
Kiedy operacja dobiegła końca, Skip przewiózł Ricka do sali
pozabiegowej, a Laurel pospiesznie umieściła pobrane wycinki w
naczyniach z odpowiednimi płynami i zapakowała je do izotermicznych
pojemników. Joe Fletcher czekał już na korytarzu, żeby zawiezć je na
lotnisko. Tego dnia tylko jeden samolot leciał do Edmonton, dlatego nie
mogli sobie pozwolić na spóznienie.
- Strasznie nam brakuje Bonnie Mae - westchnęła Laurel, gdy Jarrad
wypełniał skierowania, które musieli dołączyć do przesyłki. - Pewnie wróci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]