s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziękuję. Jest pan bardzo miły.
Orkiestra przestała grać. Wrócili do stolika. Bob całował Alicję. Byli sami.
- Gdzie pan Aosiecki? - spytała Liza.
- Zdaje mi się, że poderwał jakiegoś kociaka - zaśmiała się Alicja. - Widziała może pani
taką rudą w czarnej sukni?
Zjedli kolację, potańczyli, a Aosiecki nie wracał. Bob zapłacił rachunek i zaprosił Alicję
na drinka do swego pokoju. Downar i Liza zostali sami.
- To bardzo miło, że go nie ma - powiedziała. - Może wreszcie zainteresuje się jakąś
inną kobietą.
- Ma pani w nim aż tak wiernego adoratora?
- Mówię panu przecież, że od lat zadręcza mnie swoją miłością. Zrobiłby dla mnie
wszystko. Inne kobiety dla niego nie istnieją. To bardzo uciążliwe.
- Zawsze mi się zdawało, że kobiety lubią mieć adoratorów.
- Czy pan jest śpiący? - spytała niespodziewanie.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Czy wyglądam na śpiącego? Nie chce mi się spać.
- To doskonale. Coś panu zaproponuję. Nie mam ochoty wracać do numeru. Co by pan
powiedział na to, gdybyśmy pojechali do Jastrzębiej Góry?
- Jeżeli tylko ma pani ochotę.
- W Jastrzębiej Górze mieszka jeden nasz znajomy. Bardzo ciekawy człowiek. Wielki
oryginał.
- Nie sądzi pani, że trochę za pózno na odwiedziny?
- Ależ nie. Joachim prowadzi nocny tryb życia. U niego dopiero koło dziesiątej zbierają
się goście. Zobaczy pan, jaki to sympatyczny dziwak.
- Nie zaczekamy na pana Aosieckiego?
- A po co? Czy nam jest zle we dwoje?
Kiedy otwierała drzwiczki czerwonego jaguara, Downar miał chwilę wahania. Nie był
pewny, czy dobrze robi, jadąc z tą babką do Jastrzębiej Góry. Było jednak za pózno, żeby się
wycofać.
Widocznie wyczuła jego wątpliwości, bo roześmiała się.
- Niech pan się nie boi. To bardzo szybki wóz, ale ja jeżdżę ostrożnie. I nigdy nie piję
alkoholu. Miał pan zresztą okazję zauważyć. Proszę, mech pan siada przy mnie.
Prowadziła po mistrzowsku, ale nie tak znowu ostrożnie. Szybkościomierz często
wskazywał sporo ponad sto kilometrów.
Zatrzymali się przed białą, piętrową willą otoczoną drzewami. Dwa rosłe wilczury
biegały po ogrodzie. Zwęszywszy obcych zaczęły ujadać natarczywie.
Liza nacisnęła dzwonek.
Po chwili przybiegła zgrabna dziewczyna w podkasanej spódniczce.
- O, dobry wieczór - zawołała wesoło. - Pan się bardzo ucieszy, że pani przyjechała.
Akurat są u nas goście.
- A kiedy u was nie ma gości? - uśmiechnęła się Liza.
Weszli do dużego hallu. W złotawym półmroku rysowały się kształty mebli pokrytych
jasnymi pokrowcami.
- Zaraz zawiadomię pana, że pani przyjechała - powiedziała pośpiesznie dziewczyna,
ciągle ignorując obecność obcego mężczyzny.
Joachim Tarnowiecki był wysoki i chudy. Długa twarz, zakończona końską szczęką,
przypominała Fernandela. W ciemnych, inteligentnych oczach często pojawiała się drwina.
Serdecznie przywitał się z Lizą i pytające spojrzenie skierował na jej towarzysza.
- To jest mój nowy przyjaciel - wyjaśniła.
- Przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi - powiedział, ściskając długimi
palcami dłoń Downara. - Cieszę się, że was widzę. Jest u mnie kilka miłych osób. Właśnie
mieliśmy zamiar obejrzeć nieprzyzwoite filmy. Chyba się nie zgorszysz, Lizo.
- Na pewno nie - zaśmiała się. - Wiesz przecież, że ja się tak łatwo nie gorszę.
- Jesteście po kolacji?
- Tak.
- To świetnie. Dostaniecie coś przyjemnego do picia. Chodzcie, bo widownia już się
niecierpliwi.
W dużym pokoju siedzieli mężczyzni i kobiety. Pili cocktaile i palili papierosy. Na
ścianie był ekran. Przy aparacie projekcyjnym stał młody, jasnowłosy chłopiec o twarzy
rafaelowskiego cherubina. Oglądał taśmy.
Ogólne powitanie. Tarnowiecki, czyniąc honory domu, napełnił dwa kieliszki różowym
płynem.
- Siadajcie, moi mili, na tych tu fotelach i patrzcie. Jeżeli znudzicie się, to szczerze
powiedzcie. Obmyślimy coś innego. Do rana jeszcze daleko.
Zwiatło zgasło. Jakaś kobieta westchnęła głęboko.
Krótkometrażówki nie były zbyt przyzwoite. Błyskawiczne scenki realizowane przez
amatorów. Co chwila wybuchały śmiechy i słychać było niewybredne komentarze. Wypity
alkohol sprzyjał swobodnej atmosferze.
Downarowi nie bardzo podobała się ta zabawa. Czuł niesmak. Miał ochotę wrócić do
hotelu i położyć się spać. Nie mógł jednak tego zrobić.
Kiedy wejdziesz miedzy wrony... - pomyślał i cierpliwie czekał końca tej zabawy.
W pewnej chwili na ekranie pojawił się samochód. Duże zbliżenie. Na dachu tego
samochodu tańczyła naga dziewczyna, a na masce siedział tęgi mężczyzna w sutannie i grał
na gitarze. W następnej zaraz scenie dziewczyna w sutannie tańczyła na dachu samochodu, a
mężczyzna przygrywał jej na gitarze. Nad kierownicą kołysała się, dobrze widoczna,
oryginalna maskotka, złoty centaur.
Downar poczuł, że fala gorącej krwi uderza mu do głowy. Jak urzeczony wpatrywał się
w ekran. Nie wierzył własnym oczom..
Zabłysło światło.
- O, widzę, panie Stefanie, że jest pan pod wrażeniem - powiedziała wesoło Liza. -
Jeszcze nie takie rzeczy pan tutaj zobaczy. Wpadniemy do Joachima w przyszłym tygodniu.
Będzie wesoło.
- Nie wiedziałem, że nawet księża biorą udział w tego rodzaju zabawach - uśmiechnął
się Downar.
Tarnowiecki, który do nich podszedł i usłyszał ostatnie zdanie, roześmiał się.
- Nie każdy, kto ma na sobie sutannę, jest księdzem. Habit nie czyni mnicha, jak
powiadają Włosi.
Rozmowa stała się ogólna. Wymieniano między sobą wrażenia, krytykowano niektóre
[ Pobierz całość w formacie PDF ]