s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyjaśnić. Jeśli jest niewinna, nie będzie miała nic przeciwko temu. A jeśli nie, niech
przygotuje sobie wykręt, by poczuła się bezpieczniej. To już obojętne. Gra idzie o to, że teraz
prawdopodobnie nie odważy się trzasnąć mi drzwiami przed nosem, co raczej by zrobiła,
gdybym chciała odwiedzić ją bez zapowiedzi.
Rozważała to krótko.
 W porządku.
Wstała i podeszła do telefonu na nocnym stoliku, wystukując z pamięci numer do Noli.
Poradziła sobie z prośbą tak gładko, że nie dziwiłam się dłużej jej obrotności w gromadzeniu
funduszy na rozmaite cele. Nola uprzejmie wyraziła chęć pomocy, dzięki czemu już po
kwadransie jechałam z powrotem w stronę Horton Ravine.
W świetle dziennym zauważyłam, że dom Frakerów jest bladożółty i pokrywa go dach z
gontem. Wjechałam na podjazd i zatrzymałam się na niewielkim parkingu, gdzie stało
ciemnokasztanowe bmw i srebrny mercedes. Jako że nie miałam samobójczych zapędów,
wychyliłam się z okna samochodu, wypatrując psa. Rover czy Fido, nieważne, jak się wabił,
okazał się dogiem z potworną czarną paszczą, z której ściekała struga śliny. Z tej odległości
wyglądało na to, że jego obroża uzbrojona jest w kolce. %7łarcie dostawał w szerokiej,
aluminiowej misce, na której krawędzi pozostały ślady po zębach.
Ostrożnie wysiadłam z auta. Podbiegł do ogrodzenia i zaczął ujadać w moim kierunku.
Wspiął się na tylne łapy, przerzucając przednie nad furtką. Jego członek wyglądał jak hot dog
w długiej, owłosionej bułce, i merdał nim niczym facet, który właśnie wyszedł z budki
telefonicznej, by rozchylić poły płaszcza.
Już miałam zamiar krzyknąć na psa, gdy zdałam sobie sprawę, że za moimi plecami Nola
wyszła na werandę.
 Nie przejmuj się nim  powiedziała. Miała na sobie inny kostium, tym razem czarny,
prócz tego szpilki, dzięki którym przewyższała mnie o pół głowy.
 Miły szczeniaczek  zauważyłam. Ludzie zawsze uwielbiają, kiedy się mówi, że ich psy
są miłe.
 Dzięki. Wejdz do środka. Mam jeszcze coś do załatwienia, ale możesz poczekać w
pokoiku.
ROZDZIAA 22
Wnętrze domu Frakerów było chłodne i skromne: błyszczące parkiety z ciemnego
drewna, białe ściany, gołe okna, świeże kwiaty, meble z białą tapicerką. Cały pokoik, do
którego Nola mnie wprowadziła, zawalony był książkami. Przeprosiła mnie i usłyszałam, jak
jej wysokie szpilki stukoczą w korytarzu.
Zostawienie mnie samej w pokoju to zawsze kiepski pomysł. Jestem nieuleczalnym
tropicielem i myszkuję automatycznie. Ponieważ od piątego roku życia wychowywała mnie
niezamężna ciotka, w dzieciństwie mnóstwo czasu spędzałam w domach jej przyjaciółek, z
których większość nie miała własnych dzieci. Kazano mi wtedy zachowywać się cicho i
czymś zająć, więc w ciągu co najwyżej pięciu minut radziłam sobie z niekończącą się serią
książeczek do kolorowania, które przynosiłyśmy z sobą, odwiedzając czyjś dom. Problem był
jednak tego typu, że nigdy nie mieściłam się w liniach i obrazki wydawały mi się zawsze
prymitywne  dzieci igrające z psami i odwiedzające farmy. Nie miałam zamiłowania do
kolorowania kur czy prosiaków, więc nauczyłam się szperać. W ten sposób odkrywałam
ukryte życie ludzi  recepty w apteczkach, tubki z żelem w szufladkach nocnych stolików,
rezerwy gotówki ukryte głęboko w szafach, wstrząsające podręczniki seksu i łóżkowe
artefakty wsunięte między materace a sprężyny.
Oczywiście, nie mogłam pytać ciotki o zastosowanie tych osobliwie wyglądających
przedmiotów, na które się natknęłam, bo w ogóle nie miałam wiedzieć o ich istnieniu.
Zafascynowana zwykłam wędrować do kuchni, gdzie dorośli w tamtych czasach lubili się
zbierać, popijając drinki z lodem i przynudzając na temat polityki lub sportu. Ja w tym czasie
gapiłam się na kobiety o imionach Bernice i Mildred, których mężowie nosili imiona Stanley i
Edgar, zastanawiając się, kto co robił tym długim dziwadłem z baterią na jednym końcu. I nie
była to latarka. Tyle wiedziałam. Dość wcześnie dostrzegłam wyrazne czasem rozgraniczenie
między tym, co na pokaz, a tym, co prywatne. Znalazłam się teraz u ludzi, przed którymi nie
mogłam nigdy zakląć  ciotka zabroniła mi surowo, choć w domu mówiłyśmy różnie.
Niektóre z jej zakazów mogły znalezć tu zastosowanie, ale chyba nie ten. Cały proces mojej
edukacji polegał na przyporządkowywaniu właściwych słów znanym już rzeczom.
Pokoik Frakerów miał strasznie mało kryjówek. %7ładnych szufladek, kabinetów, ukrytych
szafek. Stały jedynie dwa chromowane krzesła z rzemiennymi paskami. Szklany stolik do
kawy, którego wąskie nóżki też błyszczały chromem. Ustawiono na nim karafkę z brandy i
dwa kieliszki na tacce. Nie było nawet dywanu, by pod niego zajrzeć. Jezu, co to za ludzie?
Musiałam ograniczyć się do przeszukiwania półek z książkami, próbując po tytułach tomów
określić pasje i zainteresowania gospodarzy. Ci ludzie mieli zwyczaj wybierać książki w
twardej oprawie i z tego, co zauważyłam, Nola preferowała wystrój wnętrz, wykwintne
gotowanie, ogrodnictwo, wyszywanie i porady na temat pięknej sylwetki. Moją uwagę
zaprzątnęły jednak dwie półki wyłożone książkami z dziedziny architektury. O co tu
chodziło? Z pewnością ani jej, ani doktorowi Frakerowi nie powierzono projektowania
budynków w chwilach wolnych od pracy. Wyciągnęłam opasłe tomisko pod tytułem
 Graficzne standardy architektury i obejrzałam pierwszą kartkę. Ekslibris ukazywał
siedzącego kota, wpatrzonego w miskę z rybą. Pod winietą nabazgrano męską ręką  Dwight
Costigan . Coś mnie tknęło. To chyba ten sam architekt, który projektował dom Glen.
Pożyczona książka? Przejrzałam pośpiesznie jeszcze trzy kolejne. Wszystkie z nich
pochodziły  z biblioteki Dwighta Costigana . Dziwne. Dlaczego tutaj?
Usłyszałam stukot szpilek zbliżających się w moim kierunku i odłożyłam książkę na
miejsce, po czym podeszłam do okna, udając, że interesuje mnie coś na zewnątrz. Weszła z
uśmiechem, który znikał i pojawiał się, jakby następowała jakaś przerwa w obwodzie.
 Przepraszam, że musiałaś czekać. Usiądz.
Tak naprawdę niewiele zastanawiałam się nad tym, jak mam się zachować. Zawsze gdy z
wyprzedzeniem ćwiczę te krótkie rólki, świetnie mi idzie, a partner mówi to, co pragnę
usłyszeć. W praktyce każdy się myli, włączając w to mnie, więc po co martwić się na zapas...
Usiadłam na jednym z chromowo-skórzanych krzeseł, mając nadzieję, że nie zaplączę się
między paskami. Ona przysiadła na brzegu białej sofki, kładąc jedną dłoń w pełnym wdzięku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl