s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
częściej niż jeden raz, nie są taką znów rzadkością.)
Teresa była więc szczęśliwa i miała wrażenie, że doszła do celu: byli razem z Tomaszem i byli sami.
Sami? Muszę być dokładniejszy: to, co nazwałem samotnością, oznacza, że zerwali wszelkie kontakty z
dotychczasowymi przyjaciółmi i znajomymi. Przecięli swe życie, jakby było kawałkiem wstążki. Ale czuli
się dobrze w towarzystwie wieśniaków, z którymi pracowali i których od czasu do czasu odwiedzali w ich
domach albo zapraszali do siebie.
Tego dnia, kiedy w uzdrowisku, którego ulice nosiły rosyjskie nazwy, poznała przewodniczącego
tutejszej spółdzielni produkcyjnej. Teresa odkryła w sobie obraz wsi, który w niej pozostawiły wspomnienia
z lektury albo doświadczenia jej przodków: świata równości, w którym wszyscy są jakby wielką rodziną
złączoną wspólnymi zainteresowaniami i zwyczajami: co niedzielę nabożeństwo w kościele, gospoda, w
której spotykają się mężczyzni bez kobiet, sala w tej gospodzie, gdzie w niedzielę gra orkiestra i cała wieś
tańczy.
Ale wieś z okresu komunizmu już nie jest podobna do tego prastarego obrazu. Kościół znajdował się
w sąsiedniej gminie i nikt do mego nie chodził, w gospodzie zrobili urząd i chłopi nie mieli gdzie się
spotykać i pić piwa, młodzi nie mieli gdzie tańczyć. Zwiąt kościelnych nie można było świętować, święta
państwowe nikogo nie obchodziły. Kino znajdowało się dopiero w oddalonym o dwadzieścia kilometrów
miasteczku. I tak po dniu pracy, w którym ludzie wesoło do siebie pokrzykiwali i plotkowali w minutach
odpoczynku, wszyscy zamykali się w czterech ścianach swych nowocześnie umeblowanych domków, z
których brak gustu wiał jak przeciąg, i gapili się w rozświetlony ekran telewizorów. Nie zapraszali się w
gości, zaledwie czasami wpadali do sąsiada na parę słów przed kolacją. Wieś nie dawała im niczego, co by
choć trochę przypominało ciekawe życie.
Być może właśnie dlatego, że nikt nie chciał się tu zakorzenić, państwo traciło władzę nad wsią.
Rolnik, który nie jest już właścicielem gruntu, ale tylko najmitą pracującym w polu, nie jest przywiązany ani
do krajobrazu, ani do swej pracy, nie ma nic do stracenia, nie ma czego się bać. Dzięki tej obojętności wieś
zachowała znaczną autonomię i wolność. Przewodniczący spółdzielni nie był przywieziony w teczce (jak
wszyscy inni dyrektorzy w mieście), ale był wybrany przez wieśniaków i był jednym z nich.
Ponieważ wszyscy marzyli o tym, by stąd odejść. Teresa i Tomasz mieli wyjątkową pozycję:
przyjechali tu dobrowolnie Inni wykorzystywali każda okazję żeby choć na dzień pojechać do pobliskich
miast. Teresie i Tomaszowi nie zależało na niczym innym niż na byciu tam, gdzie są i dzięki temu szybko
poznali wieśniaków lepiej niż wieśniacy sami znali się między sobą.
Szczególnie przewodniczący spółdzielni produkcyjnej został ich prawdziwym przyjacielem. Miał
żonę, czworo dzieci i prosię, które wychowywał, jakby to był pies. Prosie nazywało się Mefisto i było dumą
i atrakcją całej wsi. Słuchało poleceń, było czyściutkie i różowe: stąpało na swych kopytkach jak kobieta o
tłustych łydkach chodzi na wysokich obcasach.
Kiedy Karenin po raz pierwszy zobaczył Mefista, był wzburzony i długo obchodził go i obwąchiwał.
Ale wkrótce się z nim zaprzyjaznił i wolał go od wiejskich psów, którymi pogardzał, bo były przywiązane do
bud i głupio szczekały stale i bez powodu. Karenin dobrze rozpoznał wartość wyjątkowości i można by
powiedzieć, że szanował swą przyjazń z prosięciem.
Przewodniczący spółdzielni cieszył się, że może pomóc swemu dawnemu chirurgowi i jednocześnie
był nieszczęśliwy, że nie może dla niego zrobić więcej. Tomasz został kierowcą ciężarówki, którą rozwoził
rolników po polach albo woził narzędzia.
Spółdzielnia miała cztery piękne obory, a oprócz nich mniejszą stajnię, w której stało czterdzieści
jałówek. Teresa dostała je pod opiekę i dwa razy dziennie wyprowadzała na pastwisko. Ponieważ bliskie i
łatwo dostępne łąki przeznaczono na kośbę, Teresa musiała chodzić ze stadem na okoliczne pagórki. Jałówki
stopniowo spasały trawę na odległych pastwiskach i w ten sposób Teresa obeszła z nimi w ciągu roku całą
rozległą krainę otaczającą wieś. Tak jak kiedyś w małym mieście, wciąż nosiła ze sobą jakąś książkę, na
łąkach otwierała ją i czytała.
Karenin zawsze jej towarzyszył. Nauczył się szczekać na młode krowy, kiedy były zbyt rozochocone
i chciały się oddalić od stada. Robił to z widoczną radością. Z pewnością był najszczęśliwszy z całej trójki.
Nigdy dotąd jego urząd ,,strażnika zegara nie był tak szanowany jak tutaj, gdzie nie było miejsca na żadną
improwizację. Czas, w którym tu żyli Tomasz i Teresa, zbliżał się do regularności jego czasu.
Pewnego dnia po obiedzie (to była chwila, w której mieli dwie wolne godziny dla siebie) poszli
wszyscy troje na spacer na zbocze za swym domkiem.
Nie podoba mi się jak biegnie powiedziała Teresa.
Karenin widocznie kulał na tylną nogę. Tomasz przykucnął przy nim i obmacywał mu łapę. Znalazł
na udzie małą gulkę.
Następnego dnia posadził go obok siebie na siedzeniu ciężarówki i zajechał do sąsiedniej wsi, gdzie
mieszkał weterynarz. Odwiedził go w tydzień pózniej i wrócił do domu z wiadomością, że Karenin ma raka.
W trzy dni pózniej operował go razem z weterynarzem. Kiedy przywiózł go do domu. Karenin jeszcze nie
całkiem ocknął się z narkozy. Leżał na dywanie obok ich łóżka, miał otwarte oczy i skomlał. Na udzie miał
ogoloną sierść i ranę z sześcioma szwami. Potem starał się podnieść. Ale nie mógł.
Nie bój się powiedział Tomasz. Jest jeszcze zamroczony narkozą.
Starała się go podnieść, ale obnażył zęby. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby chciał ugryzć Teresę!
Nie wie, kim jesteś powiedział Tomasz. Nie poznaje cię.
Położyli go obok swego łóżka, gdzie szybko zasnął. Oni również zasnęli. Obudził się nagle o
trzeciej. Merdał ogonem i deptał po Teresie i Tomaszu. Pieścili się z nim dziko i łapczywie.
Również nie zdarzyło się nigdy przedtem, żeby ich obudził! Zawsze czekał, dopóki nie przebudzi się
jedno z nich, a dopiero pózniej odważał się do nich wskoczyć.
Ale tym razem, kiedy ocknął się w środku nocy na nowo przytomny, nie umiał się opanować. Kto
wie, z jakiej oddali powracał! Kto wie, z jakimi marami walczył! Kiedy teraz zobaczył, że jest w domu i
poznał swych najbliższych, ucieszył się tak. że musiał im okazać swą ogromną radość, radość z powrotu i
ponownego narodzenia.
2.
Zaraz na początku Genesis jest napisane, że Bóg stworzył człowieka, aby mu powierzyć władzę na
ptactwem, rybami i ssakami. Oczywiście, Genesis spisał człowiek, a nie koń. Nie ma żadnej pewności, że
Bóg rzeczywiście dał ludziom władzę nad innymi stworzeniami. Raczej się wydaje, że człowiek sam
wymyślił Boga, aby uczynić z władzy nad koniem czy krową, którą sobie uzurpował, świętą rzecz. Tak,
prawo do zabicia jelenia czy krowy jest jedyną rzeczą, co do której ludzkość jest zgodna, nawet podczas
najkrwawszych wojen.
To prawo wydaje się nam oczywiste, ponieważ na szczycie hierarchii znajdujemy się my sami. Ale
wystarczyłoby, aby do gry przystąpił ktoś trzeci, na przykład przybysz z innej planety, któremu Bóg
[ Pobierz całość w formacie PDF ]