s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
starała się daremnie zwrócić na siebie uwagę Paula. Alice udało się to w
dziesięć minut.
***
Dzień był jednym wielkim pasmem nieprzyjemności. Mali pacjenci
sprawiali jej więcej kłopotów niż zazwyczaj. Niektórzy zaczynali płakać na
sam widok lekarza, a gdy chciała ich rozebrać lub choćby przygotować do
szczepienia, stawiali rozpaczliwy opór.
Kobiety rozwodziły się w nieskończoność o swoich dolegliwościach, co
ogromnie wydłużało każdą wizytę, a poczekalnia wypełniała się coraz
bardziej ludzmi.
Augusta Shelburne uszczęśliwiała ich długą i dokładną opowieścią o
wycieczce do Londynu, którą odbyła razem ze swym "kochanym papą" oraz o
słynnej wizycie na dworze królowej Marii. Becky i Paul słyszeli już tę
historię wiele razy i nie wierzyli w ani jedno słowo. Ale pani Shelburne była
sympatyczną staruszką, a przy tym znosiła z godnością chorobę
przysparzającą jej wiele cierpień.
RS
45
Po południu przywieziono do przychodni chłopca ze złamaną ręką. W
poczekalni, która wypełniła się jego krzykami, atmosfera stała się bardzo
nerwowa, a matka chłopca omal nie dostała ataku histerii.
Na domiar złego nieustannie dzwonił telefon, przerywając im pracę.
Jako ostatnia zadzwoniła Alice. Z dumą oznajmiła, że cały dzień spędziła w
szpitalu.
- Poznałam szpital i nowe koleżanki - doniosła. Becky uśmiechnęła się
smutno. Klinika Palmer Memoriał nie była już tą, którą pamiętała.
Alice zaproponowała, że wezmie taksówkę do przychodni, a potem
pojedzie razem z Becky do domu. Oczywiście prościej byłoby pojechać od
razu do domu, ale jeżeli wróci razem z Becky, będzie to ukoronowaniem jej
poczynań w tym dniu.
"Ma to pewnie wyglądać na mój pomysł" - pomyślała Becky z niechęcią.
Gdy po skończonym dyżurze wyszła na ulicę, Alice jeszcze nie było.
Zdecydowała, że pojedzie do domu bez niej. Nie wątpiła ani przez chwilę, że
kuzynka doskonale da sobie radę sama.
Ale gdy podeszła do samochodu, spostrzegła w niewyraznym świetle
póznego wrześniowego popołudnia... Alice rozmawiającą z Robin Hoodem.
Widząc zbliżającą się Becky, umilkli gwałtownie i wymienili szybkie
spojrzenia. Becky usłyszała jeszcze tylko szept Alice.
- ... Dziś wieczorem... - Tyle zrozumiała, ale była tak zmęczona, że słowa te
nie obudziły w niej żadnego zainteresowania. W tej chwili myślała tylko o
swoich bolących stopach i marzyła o gorącym prysznicu i o śnie.
Przy kolacji siedziała półprzytomna ze zmęczenia. Ożywiła się dopiero po
słowach matki:
- Rebeko, chciałabym - nie muszę chyba specjalnie tego podkreślać - by
Alice spędzała u nas czas jak najprzyjemniej. Dziś wieczorem odbywa się
spotkanie towarzyskie dla młodych ludzi w Country Club. To ostatnia
impreza tego typu w tym sezonie i musisz koniecznie tam być. W przyszłym
tygodniu zaczyna się nowy semestr i dla studentów jest to rodzaj prywatki
pożegnalnej. Będziecie się z pewnością cudownie bawić.
Czuła się zbyt zmęczona, żeby móc choćby myśleć o tańcach. Poza tym już
od dawna trzymała się z daleka od życia towarzyskiego klubu. Czuła się jakoś
znacznie starsza i bardziej dojrzała od swych rówieśników, którzy często
jeszcze studiowali lub chodzili do szkoły. A przede wszystkim nie miała z
nimi o czym rozmawiać.
Alice uchroniła ją przed dyskusją z matką.
RS
46
- Proszę, nie dzisiaj, ciociu Marto! To był taki długi, męczący dzień. Jeśli
nie masz nic przeciwko temu, chciałabym dziś wcześniej iść do łóżka i
porządnie się wyspać.
Pani Hazlett oczywiście nie miała nic przeciwko temu. Współczującym
głosem orzekła, że rozumie Alice. Oczywiście, jeśli jest za bardzo zmęczona,
mogłaby tylko udawać, że dobrze się bawi, a to przecież nie miałoby sensu.
Becky odetchnęła z ulgą.
Choć początkowo pracowała w przychodni tylko przez pięć dni w tygodniu,
z czasem przyzwyczaiła się w sobotnie przedpołudnia załatwiać wszystkie
sprawy biurowe. Obfity w wydarzenia piątek nie zostawił jej czasu na
papierkową robotę. Miała nadzieję, że jutro z rana uda się jej odrobić
wszystkie zaległości.
Wzięła prysznic, wróciła do pokoju i zobaczyła kuzynkę siedzącą przy
toaletce. Gdy się odwróciła, Becky cofnęła się zdumiona. Alice była
blizniaczo podobna do niej.
- Co zrobiłaś z włosami? - zapytała.
- To przecież peruka! - roześmiała się Alice i zerwała perukę z głowy. -
Mam jeszcze dwie albo trzy inne. To wspaniała zabawa. Lubię od czasu do
czasu wyglądać inaczej.
Wstała i wymachując peruką, otworzyła jedną z szaf.
- O Boże, ile ty masz ciuchów! - zawołała i zaczęła z zapałem szperać
wśród sukienek, płaszczy i garsonek. - Wujek Larry jest chyba hojnym
tatusiem. Czy mogłabyś mi pożyczyć kilka rzeczy? Na przykład to? -
wyciągnęła czerwony elegancki płaszcz. - Czy mogę go przymierzyć?
Nie czekając na odpowiedz, założyła go i z wyrazem zachwytu na twarzy
okręciła się przed lustrem.
- Możesz go zatrzymać - odparła Becky obojętnie. Ten płaszcz nigdy
specjalnie jej się nie podobał. Nie
wiedziała, dlaczego go kupiła. Właściwie doradziła go jej matka. Kolor był
zbyt jaskrawy, krzykliwy i czuła się w nim nieswojo.
- Naprawdę mogę go zatrzymać? Jesteś prawdziwym skarbem.
Alice wypadła z pokoju, jakby bała się, że Becky się rozmyśli. W drzwiach
odwróciła się jeszcze i dodała z chytrym uśmieszkiem:
- Teraz wiem przynajmniej, co założyć, gdy znudzą mi się moje ciuchy.
Becky nic nie odpowiedziała i poszła prosto do łóżka. Zasnęła natychmiast,
gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.
RS
47
W nocy coś ją obudziło. Jakiś samochód zatrzymał się przed domem, a w
chwilę potem dał się słyszeć trzask zamykanych drzwi wejściowych.
Pomyślała w półśnie, że to pewnie matka wróciła z imprezy w klubie.
Po dwóch dniach dowiedziała się, jak bardzo się myliła.
RS
48
ROZDZIAA V
W dzielnicy, gdzie mieszkali Hazlettowie, niedzielne przedpołudnia
przepojone były zawsze atmosferą dostojnego spokoju. Wśród pustych ulic i
pamiętających dawne dobre czasy willi panowała niczym niezmącona cisza,
przerywana z rzadka biciem kościelnych dzwonów.
Ale tej niedzieli w salonie państwa Hazlettów wcale nie było spokojnie.
Gdy Becky zeszła na dół na śniadanie, w jadalni nikogo nie było. Ruszyła w
stronę, z której dobiegały głosy rodziców i znalazła ich po chwili w salonie.
Oboje wyglądali na zdenerwowanych, a nawet zaszokowanych. Kłócili się
zawzięcie. Becky z przerażeniem patrzyła na ich wykrzywione gniewem
twarze.
Gdy dowiedziała się, o co poszło, była jeszcze bardziej zaszokowana niż
oni.
- Czegóż więc oczekiwałaś - pytał Lawrence Hazlett - gdy pozwoliłaś jej na
pracę w najpodlejszej dzielnicy miasta?
- A więc to niby ja pozwoliłam jej na to! Znów tylko ja jestem winna!
Uważasz, że mogłabym ją przed tym powstrzymać?
Odpowiedział uszczypliwie.
- Nigdy nie mieszałem się w wasze sprawy. Pozwoliłem ci wychowywać
Rebekę zgodnie z twoimi przekonaniami. Być może popełniłem błąd, ufając
w twą matczyną mądrość. Miałaś dwadzieścia jeden lat na to, żeby zrobić z
niej damę i wpoić jej zasady godne rodziny Hazlettów. A tu nagle coś
takiego! z pogardą kopnął rozrzucone na podłodze luzne stronice jakiejś
gazety. - Ale teraz ja wezmę sprawę w swoje ręce. I coś tu się zmieni. Po
pierwsze: ona rzuci tę pracę, bo tam tkwią korzenie całego zła; stąd się biorą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]