s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
brodą nagie piersi dziewczyny wydobywając krzyk bólu i wściekłości z jej ust. Szaleńczy opór był
bezskuteczny; rozbrojoną i dyszącą ciężko przygniótł do sofy, nie zważając na wściekłe spojrzenia
jej płonących oczu. W chwilę pózniej pospiesznie opuszczał komnatę, unosząc dziewczynę w
ramionach. Nie stawiała oporu, lecz błysk w oczach zdradzał, że przynajmniej jej duch pozostał
niezwyciężony. Nie krzyczała wiedząc, że Conan jest poza zasięgiem głosu i nie przypuszczając, by
ktoś w Tecuhltli mógł sprzeciwić się księciu. Zauważyła jednak, że Olmec skradał się nadstawiając
ucha, jakby nasłuchując odgłosów pogoni i nie wrócił do Sali Tronowej. Przeniósł ją przez drzwi
znajdujące się naprzeciw tych którymi wszedł, przemierzył następny pokój i zaczął cicho iść
korytarzem. Kiedy Valeria nabrała pewności, że książę obawia się, iż ktoś przeszkodzi w porwaniu,
obróciła głowę i wrzasnęła ile sił w piersiach. W nagrodę otrzymała policzek, który na wpół ją
ogłuszył i Olmec przyspieszył kroku, przechodząc w człapiący galop.
Krzyk poniósł się echem po korytarzu i oglądając się, częściowo oślepiona przez łzy i gwiazdy
wirujące jej przed oczami, Valeria zobaczyła kuśtykającego za nimi Techotla.
Olmec odwrócił się z warknięciem, przekładając kobietę pod pachę i trzymając ją w tej
niewygodnej, zupełnie pozbawionej godności pozycji wijącą się i kopiącą bezsilnie jak dziecko.
Olmec! protestował Techotl. Nie możesz być takim psem& Nie rób tego! To kobieta
Conana! Pomogła nam zabić Xotalancan i&
Bez słowa Olmec zwinął wolną dłoń w olbrzymią pięść i jednym ciosem rozciągnął rannego
wojownika u swych stóp. Nie zważając na szamotanie i przekleństwa branki pochylił się, wyjął
miecz Techotla z pochwy i pchnął wojownika w pierś. Potem odrzucił broń i ruszył korytarzem. Nie
zauważył ciemnej kobiecej twarzy zerkającej ostrożnie spoza draperii. Twarz zniknęła, a po chwili
Techotl jęknął, poruszył się, wstał z trudem i odszedł chwiejnym, zataczającym się krokiem jak
pijak, wzywając Conana.
Olmec pospiesznie przeszedł korytarz i zszedł po krętych schodach z kości słoniowej. Minął kilka
pomieszczeń i w końcu zatrzymał się w obszernej komnacie o trzech ścianach zasłoniętych grubymi
draperiami; w czwartej osadzone były ciężkie, mosiężne drzwi podobne do Wrót Orła piętro wyżej.
Poruszony do głębi, wskazał na nie.
To jedne z drzwi prowadzących na zewnątrz Tecuhltli. Po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat nie
są strzeżone. Nie potrzebujemy już straży, bo nie ma już Xotalancan.
Dzięki Conanowi i mnie, ty przeklęty łotrze! urągała Valeria trzęsąc się z furii i wstydu.
Zdradziecki psie! Conan poderżnie ci za to gardło!
Olmec nie trudził się, by wyrazić swoje przekonanie, że zgodnie z wydanym rozkazem to Conan
ma już poderżnięte gardło. Był zbyt cyniczny by interesowały go myśli czy opinie Valerii. Pożerał ją
płomiennym wzrokiem, zatrzymując go dłużej na wspaniałych przestrzeniach nagiego, białego ciała
odsłoniętego w miejscach, gdzie koszula i spodnie rozdarły się w czasie szamotaniny.
Zapomnij o Conanie rzekł chropawo. Olmec jest panem Xuchotl. Nie ma już Xotalancan.
Nie będzie więcej walki. Będziemy spędzać czas pijąc wino i kochając się. Najpierw wypijmy!
Usadowił się na stole z kości słoniowej i przemocą posadziwszy sobie Valerię na kolanach,
rozsiadł się niczym ciemnoskóry satyr z białą nimfą w ramionach. Ignorując jej przekleństwa,
zupełnie nie pasujące do nimfy, trzymał ją bezradną, obejmując jednym ramieniem kibić, a drugim
sięgając po naczynie z winem.
Pij! rozkazał przytykając je do warg Valerii. Targnęła głową. Trunek rozlał się parząc jej
wargi i oblewając nagie piersi.
Twój gość nie lubi takiego wina, Olmec przemówił chłodny, sardoniczny głos.
Książe zesztywniał i w jego płomiennych oczach pojawił się lęk. Wolno obrócił wielką głowę i
popatrzył na Tascelę upozowaną niedbale w osłanianych draperią drzwiach. Valeria przekręciła się
w żelaznym uścisku i chłodny dreszcz przebiegł jej po krzyżu, kiedy napotkała palący wzrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]