s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obok mnie, nie patrząc w moją stronę Te słowa trochę pieką, przypominają, że to o mnie mó-
wił jako o nisko notowanym przeciwniku. Najwyrazniej Molly też to sobie przypomniała.
- Ty& - Posyła mi jadowite spojrzenie. - Ty mi za to zapłacisz.
Spodziewam się, że się na mnie rzuci albo mnie uderzy, ale ona tylko odwraca się na
pięcie i wychodzi z sypialni, a to jest jeszcze gorsze. Gdyby wybuchła, gniew szybko by wy-
parował, po jednym, dwóch ciosach. Odeszła, więc chce coś zaplanować. Odeszła, więc mu-
szę się pilnować. Peter, kiedy wywieszono ranking, nie powiedział niczego zaskakującego, je-
śli wziąć pod uwagę jego skłonność do narzekania na wszystko, co nie poszło po jego myśli
To jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Drugie miejsce nie mogło go zadowolić. Nie Petera.
Will i Christina przybijają sobie piątkę, a potem Will klepie mnie po plecach dłonią większą
od mojej łopatki.
- No, no. Numer szósty - mówi z uśmiechem.
- Nadal mogę nie być dość dobra - przypominam mu.
- Będziesz, nie martw się. Powinniśmy to uczcić.
- No, to chodzmy. - Christina łapie mnie za ramię jedną ręką, a Ala drugą. - Daj spo-
kój, Al. Nie wiesz, jak poszło urodzonym jako Nieustraszeni. Niczego nie wiesz na pewno.
- Idę prosto do łóżka - mamrocze Al, wyrywając się.
W korytarzu łatwo zapomnieć o Alu, zemście Molly i podejrzanym spokoju Petera, ła-
two udawać, że to, co dzieli nas jako przyjaciół, nie istnieje. Ale z tylu głowy błąka się myśl,
że Christina i Will są moimi przeciwnikami. Jeśli mam wywalczyć sobie drogę do pierwszej
dziesiątki, najpierw będę musiała ich pokonać. Mogę mieć tylko nadzieję, że nie będę musiała
ich zdradzić.
Tej nocy mam kłopot z zaśnięciem. Wcześniej sypialnia wydawała mi się zbyt głośna,
z całym tym sapaniem, ale teraz jest za cicho. A w ciszy myślę o rodzinie. Dzięki Bogu w
kwaterze Nieustraszonych zazwyczaj panuje hałas. Jeśli moja matka należała do Nieustraszo-
nych, dlaczego wybrała Altruizm? Czy pokochała jego spokój, jego rutynę, jego dobro -
wszystko to, za czym tęsknię, kiedy pozwalam sobie o tym rozważać? Zastanawiam się, czy
ktoś tutaj znał ją z czasów młodości i mógłby mi powiedzieć, jaka była. Nawet jeśli ją znali,
nie chcieliby o tym opowiadać. Transfery nie są chętne do wspominania swoich starych frak-
cji. To dlatego, żeby nic okazywać lojalności wobec rodziny, zgodnie z zasadą frakcja ponad
krwią . Chowam twarz w poduszkę. Prosiła mnie, żebym powiedziała Calebowi, by przepro-
wadził badania nad surowicą symulacji - dlaczego? Czy to ma jakiś związek z tym, że jestem
Niezgodna, że grozi mi niebezpieczeństwo? A może chodzi o coś innego? Wzdycham. W gło-
wie kłębią mi się tysiące pytań, a ona odeszła, zanim zdążyłam zadać chociaż jedno. Wątpię,
czy zasnę, zanim znajdę na nie odpowiedz. Rozlega się szmer w pokoju, podnoszę głowę z
poduszki. Wzrok nie przystosował się do ciemności, więc gapię się w czystą czerń, jakby na
wewnętrzną stronę powiek. Słyszę szuranie i pisk buta. Ciężkie uderzenie. A potem zawodze-
nie, które ścina mi krew i sprawia, że włosy stają mi dęba. Zrzucam koc i staję boso na ka-
miennej podłodze. Nadal za słabo widzę, nie mogę zlokalizować zródła krzyku, ale na podło-
dze, kilka łóżek dalej, widzę ciemną masę.
- Włączyć światło! - wrzeszczy ktoś.
Idę w stronę tego dzwięku, powoli, żeby się o nic nie potknąć. Jakbym była w transie.
Nie chcę patrzeć tam, skąd dochodzi wycie. Taki odgłos może oznaczać tylko krew, połama-
ne kości i ból; krzyk dochodzący z głębi brzucha, przenikający całe ciało. Zapaliło się światło.
Edward leży na podłodze obok swojego łóżka, trzyma się za twarz. Głowę otacza mu aureola
krwi, a spomiędzy zaciśniętych palców sterczy srebrna rękojeść noża. Serce łomoce mi w
uszach. Rozpoznaję nóż do chleba z jadalni. Ostrze tkwi w oku chłopaka. Myra stojąca przy
stopach Edwarda piszczy. Ktoś wzywa pomocy, a Edward nadal wije się na podłodze i zawo-
dzi. Klękam przy jego głowie, kolano wciskam w kałużę krwi, kładę mu ręce na ramionach.
- Leż i nie ruszaj się. - Jestem spokojna, ale nic nie słyszę, jakbym dała nura w wodę.
Edward znów się rzuca, mówię głośniej, surowiej: - Powiedziałam, leż i nie ruszaj się.
- Moje oko! - wyje.
Czuję jakiś smród. Ktoś zwymiotował.
- Wyjmijcie to! - ryczy Edward. - Wyjmijcie to, wyjmijcie to ze mnie, wyjmijcie to!
Kręcę głową, ale zdaję sobie sprawę, że on nie może mnie widzieć. Zmiech wzbiera
mi w brzuchu. Histeryczny. Muszę stłumić panikę, jeśli mam mu pomóc. Muszę zapomnieć o
sobie.
- Nie. Trzeba poczekać na lekarza. Rozumiesz? Niech to wyjmie lekarz. I oddychaj.
- To boli - szlocha.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]