s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

drżały spazmatycznie, jakby usiłowała wprawie w ruch wózek.
Rebeka, przerażona zjawą, która tak nagie ożyła, cofnęła się kilka
kroków, a potem uciekła na dwór.
Pomoc!
Musi znalezć pomoc!
Przebiegła przez chodnik, znalazła się na ulicy, zawahała się, nie
wiedząc, dokąd dalej biec Do Olivera!
Jeśli tylko zdoła dotrzeć do Olivera, on jej pomoże!
Popędziła do rogu, a potem w górę Amherst
Street.
I wspomnienie snu - wspomnienie, które zatarło się tak całkowicie,
gdy obudziła się zaledwie przed chwilą - powróciło gwałtownie.
Przerazliwa, bezrozumna panika ogarnęła Rebekę i nagle senny
koszmar potoczył się kolejny raz. Objął ją mrok nocy, nawet domy
po obu stronach ulicy zdawały się usuwać w tył, wycofywać poza
zasięg wzroku.
Znowu stopy grzęzły w bagnie i sztywniały mięśnie nóg.
Teraz czuła czyjąś obecność - czegoś przerażająco złego - blisko za
plecami.
Otworzyła usta do krzyku, by przywołać pomoc, ale - tak samo jak
we śnie - ze skurczonego gardła nie wydobył się żaden dzwięk.
Serce waliło jej mocno, płuca odmawiały posłuszeństwa. Zmusiła
nogi do biegu i zataczając się, wspinała się na wzgórze.
Z ciemności wyciągnęła się ręka, owinęła wokół szyi Rebeki i gdy
dziewczyna próbowała krzyknąć, czyjaś dłoń zacisnęła się na jej
ustach.
Zliska dłoń w lateksowej rękawiczce.
Rozdział 8
Mroczny cień przeczesywał zimny kamienny budynek, jak pantera
obchodząca swój rewir; wszystkie nerwy napięte, wszystkie
mięśnie naprężone.
Wyczuwał wszędzie intruzów, ich woń zdawała się unosić w
powietrzu. Każdy pokój był zbezczeszczony, jakby to, co mu się
prawnie należało, zostało zabrane.
Ale niczego nie brakowało.
Wszystko było dokładnie takie, jak wczoraj, poza kurzem, który
wzbił się, gdy przechodzili z jednego pomieszczenia do drugiego.
Otwierali drzwi, których nie mieli prawa otwierać.
Dotykali rzeczy, które były przeznaczone wyłącznie dla jego
palców.
Zaglądali do każdej szafy i szuflady, usiłowali wywęszyć jego
sekrety.
Jakim prawem wdzierali się do jego królestwa?
Szedł ich śladem z taką łatwością, z jaką mięsożerca śledzi swoją
ofiarę; wiedział, gdzie byli, z taką pewnością, jakby nadal tam
przebywali, a on skradał się za nimi, obserwował ich czujnym
okiem.
Na drugim piętrze spędzili najmniej czasu, ledwo zatrzymali się w
niektórych pokojach, weszli tylko do kilku. Ale to zrozumiałe. Nie
było tam wiele... nigdy nie było.
Te drobiazgi, które pozostały, rzeczy bez znaczenia i o jeszcze
mniejszej wartości.
Pokoje na pierwszym piętrze obejrzeli dokładniej, weszli
wszędzie, dotykali wszystkich przedmiotów - jego przedmiotów.
Oczywiście, od razu wyczuł, co robili.
Szacowali każdą znalezioną rzecz, starali się ocenić jej wartość. Ale
jakie znacznie miało to, co znajdowało się w budynku?
Nie mieli prawa sprzedawać rzeczy zakładu.
Wszystkie - do ostatniego drobiazgu! - należały do niego.
Na parterze nie było tak zle. Pokoje na tej kondygnacji, chronione
przed światem zewnętrznym parą wielkich dębowych drzwi,
zawsze były wypełnione nieznajomymi, toteż ta trójka więcej i tak
była bez znaczenia. Po prawdzie, gdy przechodził szybko przez
pokoje, ich obecność nie sprawiła mu żadnej różnicy.
Dopiero w najniżej położonych pomieszczeniach, izbach, które
celowo ukryto w suterenach, najsilniej poczuł spustoszenia
dzisiejszej inwazji.
Ich głosy nadal zdawały się rozlegać w tych wyłożonych płytkami
cudownych izbach, w których odbywały się zasadnicze prace. Gdy
przechodził z jednej do drugiej, doskonale pamiętając cele, do
jakich były przeznaczone, gotująca się wściekłość zaczęła kipieć,
gdyż w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że natręci nie oglądali
tych pokoi z szacunkiem, na jaki zasługiwały.
To, co znalezli, wzbudziło w nich odrazę. Nawet teraz ich
potępienie wisiało w powietrzu jak trujące opary. Gdy kończył
inspekcję, jego oburzenie rosło, gdyż wiedział, że mimo tego, co
czuli ci spiskujący małostkowi durnie, nie mieli pojęcia, co działo
się w tych pokojach, czemu służyły, w jakim celu używano tych
świętych przybytków.
Zadawał sobie pytanie, co by powiedzieli, gdyby poznali całą
prawdę.
No cóż, wkrótce to nastąpi, bo im ją unaoczni.
Z satysfakcją sprawdził ukryte wejście do najważniejszego pokoju.
Było nienaruszone.
Ten pokój nadal był znany tylko jemu.
Ten pokój krył najcenniejsze skarby.
Z jednej z półek wziął dużą mahoniową skrzynkę i umieścił na
stole. Otworzył ją, wyjął z większej przegrody stereoskop i z
mniejszej talię zwiniętych, pożółkłych kart. Delikatnie umieścił
karty w uchwycie na końcu urządzenia, podniósł go do oczu i
spojrzał przez soczewki.
W pokoju było dosyć światła malejącego księżyca, by rozjaśnić
wizerunek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl