s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Możliwe.
Spoglądałem więc zafascynowany ponad otchłanią, i albo moje oczy przysto-
sowały się, albo obraz przeskoczył znowu. Teraz bowiem rozróżniałem maleńkie,
widmowe kształty, krążące po owym miejscu niby powolne meteory pędzące po
pasmach gazy. Czekałem, obserwując je z uwagą, z wolna pojmując ich działanie.
Po pewnym czasie jedno z pasm podpłynęło bliżej i uzyskałem odpowiedz.
Istotnie, coś się poruszało. Jedna z form urosła i zauważyłem, że podąża krętą,
wiodącą ku mnie ścieżką. Po kilku chwilach miała kształt jezdzca. Zbliżając się
nabierała pozoru materialności, nie tracąc widmowych cech, charakteryzujących
chyba wszystko, co leżało przede mną. Jeszcze moment i patrzyłem na nagiego
jezdzca na bezwłosym wierzchowcu, obu upiornie bladych i pędzących w moją
stronę. Jezdziec dzierżył białą jak kość klingę; jego oczy, podobnie jak ślepia ru-
maka, lśniły czerwienią. Jego wygląd był tak nienaturalny, że nie wiedziałem, czy
istniejemy w tej samej płaszczyznie rzeczywistości. Mimo to dobyłem Grayswan-
dira i cofnąłem się o krok.
Z jego długich, białych włosów spływały lśniące iskierki, a kiedy odwrócił
głowę, wiedziałem, że przybywa po mnie  czułem jego spojrzenie niby chłodny
ucisk na piersi. Stanąłem bokiem i uniosłem ostrze do pozycji obronnej.
Jechał dalej i wtedy zrozumiałem, że on i jego rumak byli wielcy, o wiele
więksi, niż myślałem. Zbliżali się. Gdy znalezli się jakieś dziesięć metrów ode
52
mnie, jezdziec ściągnął wodze i koń stanął dęba. Patrzyli na mnie, kołysząc się
i przechylając, jak gdyby stali na tratwie rzuconej na falujące delikatnie wody.
 Twe imię!  zażądał jezdziec.  Podaj imię ty, który przybyłeś w to
miejsce!
Głos wywołał trzaski w mych uszach. Rozbrzmiewał na jednym poziomie
dzwięku, głośno, bez żadnej intonacji.
Potrząsnąłem głową.
 Zdradzam swe imię, gdy zechcę, nie na rozkaz. Kim jesteś?
Wydał z siebie trzy krótkie szczeknięcia, które uznałem za śmiech.
 Powalę cię i cisnę tam, gdzie będziesz je wykrzykiwał przez wieczność.
Wymierzyłem ostrze Grayswandira w jego oczy.
 Gadanie nic nie kosztuje. Za wódkę trzeba płacić.
Odczułem wtedy delikatne wrażenie chłodu, jakby ktoś właśnie próbował na-
wiązać ze mną kontakt przez Atut. Było jednak niewyrazne i słabe, a ja nie mo-
głem poświęcić mu uwagi, gdyż jezdziec przekazał wierzchowcowi jakiś sygnał
i zwierzę stanęło dęba. Odległość jest zbyt duża, uznałem. Lecz myśl ta należała
do innego cienia. Tutaj zwierzę runęło ku mnie, porzucając niepewną ścieżkę, któ-
rą tu przybyło. Skok zakończył się lądowaniem dalekim od miejsca, gdzie stałem.
Jednak rumak nie spadł i nie zniknął, na co liczyłem. Poruszał się jak w galo-
pie, a choć jego szybkość nie była proporcjonalna do wysiłku, biegł nad otchłanią
mniej więcej o połowę wolniej niż normalnie.
W tym czasie zauważyłem, że w dali, z której tu przybył, wynurza się kolejna
postać, prawdopodobnie zdążająca ku mnie. Nie miałem innego wyjścia: musia-
łem walczyć w nadziei, że pozbędę się pierwszego napastnika, zanim zaatakuje
drugi.
Tymczasem czerwone spojrzenie jezdzca przesunęło się po mojej postaci, pa-
dło na Grayswandira i znieruchomiało. Nie wiem, co wzbudzało tę obłąkaną ilu-
minację za moimi plecami, jednak raz jeszcze pobudziła do życia delikatne linie
na ostrzu: wyryty tam fragment Wzorca błysnął iskrami wzdłuż klingi. Jezdziec
był wtedy bardzo blisko, jednak ściągnął wodze i gwałtownie podnosząc głowę
spojrzał mi w oczy.
 Znam ciebie!  krzyknął.  Jesteś tym, którego nazywają Corwinem!
Ale wtedy już go mieliśmy: ja i mój sprzymierzeniec rozpęd.
Przednie kopyta wierzchowca sięgnęły gruntu, a ja skoczyłem naprzód. In-
stynkt nakazał zwierzęciu, by nie zważając na ściągnięte wodze szukać oparcia
dla tylnych nóg. Jezdziec uniósł klingę do osłony, ale odstąpiłem w bok i zaatako-
wałem go z lewej. Kiedy przesuwał swój miecz, ja już wyprowadzałem pchnięcie.
Grayswandir przebił jego bladą skórę tuż pod mostkiem, ponad trzewiami.
Wyrwałem ostrze, a z rany, niby strugi krwi, strzeliły potoki ognia. Prawe ra- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl