s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

czynały śpiewać, niedługo obudzi się Simone. Daniela pochłonie dziecko, a ona
zrobi wszystko, by się nie poddawać, by dzielnie zmierzyć się z rzeczywistością.
Zakochała się w człowieku, który nie może odwzajemnić miłości.
W przygotowaniach do wyjazdu pomagała im tego ranka cala wieś. Po zapa-
kowaniu ciężarówek dla Sue, Keitha i Melory przyszła pora na pożegnanie.
- Dziękuję za serdeczność i gościnę - powiedziała Melora, ściskając się z Mi-
ri.
- Zobaczymy się wkrótce - usłyszała.
- Nie jestem pewna, bo w drodze na lotnisko nie będzie już czasu, żeby do
was zajrzeć.
R
L
T
- Wiem o tym i nie to miałam na myśli - odparła Miri. - Ale i tak wkrótce się
spotkamy, bo w twoim sercu zaszła wielka zmiana.
Melora zrozumiała, że Miri wie o jej miłości do Daniela. Czy inni też o tym
wiedzą? Czy też to dostrzegli? Czy to jest oczywiste dla wszystkich? Ale na te
rozważania nie było czasu, bo podbiegła do nich Simone.
- Melora, tak się cieszę, że jedziemy do Nahkali.
- Matka Daniela, Nahkala, przyjmie cię, Meloro, w swojej wsi tak serdecznie
jak my. Szczęśliwej drogi - Miri powiedziała jej na pożegnanie.
Gdy samochody ruszyły w drogę, Melora wyciągnęła szkicownik i ołówek.
- Co narysujesz? - spytała Simone, siedząca z Danielem naprzeciwko niej.
- Drzewa. W Australii nie mamy takich drzew.
- Naprawdę? Nie macie takich drzew? A rosną u was te czerwone krzaki?
- Simone pyta o te krzewy - wyjaśnił Daniel. -Wydaje mi się, że szkicowałaś
je wczoraj - dodał, obejmując córeczkę.
Melora zdziwiła się, że do niej przemówił, bo miała wrażenie, że jej unika.
Po ich porannej rozmowie zamknął się w sobie i zaaferowany szykował ich do
wyjazdu. Teraz, gdy usiedli w samochodzie, zapanowało między nimi jakieś na-
pięcie, ale obydwoje starali się to ukryć.
- Nie, tych krzewów też nie ma w Australii - powiedziała.
- To co wy tam macie? To u was nic nie rośnie?
R
L
T
- Mamy na przykład drzewa gumowe i różne kwiaty o śmiesznych nazwach.
Jeden z nich nazywa się kangurza łapa.
- Ale numer - zachichotała Simone. - Nie wiem, jak wygląda łapa kangura.
- To popatrz. - Melora narysowała jej kangura i kwiat o nazwie kangurza ła-
pa.
- Super - dziewczynka powiedziała z podziwem. -A mnie też narysujesz?
- Nie umiem zbyt dobrze rysować ludzi. Ale spróbuję, tyle tylko, że przez
chwilę będziesz musiała usiedzieć nieruchomo.
- I narysuj też tatusia, bardzo cię proszę. Melora wymieniła z nim krótkie
spojrzenie, po
czym zabrała się do pracy. Miała pretekst, by patrzeć na niego bezkarnie.
Chciała uchwycić dobrze jego twarz, regularne rysy, orli nos, zdecydowanie za-
rysowaną szczękę i pełne wyrazu oczy.
Kiedy skończyła, podała im szkicownik.
- No rzeczywiście, nie umiesz zbyt dobrze portretować ludzi - Daniel rzekł z
ironią. - Przecież świetnie zdajesz sobie sprawę, że masz talent. Popatrz - zwrócił
się do córeczki - jesteśmy tutaj jak żywi.
- O rany! - zawołała dziewczynka z zachwytem, patrząc na rysunek.
Jej okrzyk przyprawił Melorę o rumieńce. Daniel zerknął na nią nad głową
Simone. W jego spojrzeniu dostrzegła nie tylko podziw, lecz także wdzięczność
za to, że wprawiła w zachwyt jego dziecko. Gdy uśmiechnęła się do niego w od-
powiedzi, coś w jego wzroku sprawiło, że zadrżała. Jej serce zabiło jak oszalałe,
R
L
T
zaczęło jej brakować powietrza. Dlaczego jedno spojrzenie Daniela wytrącają z
równowagi? Nie była jednak w stanie oderwać od niego wzroku.
- Daniel... - zaczęła, lecz wtedy furgonetka zahamowała gwałtownie, a
wszyscy podskoczyli. Daniel odruchowo zdążył złapać mocno Simone jedną rę-
ką, drugą osłonić głowę Melory przed uderzeniem w sufit. Gdy samochód za-
trzymał się po sekundzie, przez chwilę wszyscy siedzieli jak skamieniali.
- Co się stało? - Ten okrzyk wyrwał się z ust Melory.
- Nie wiem - powiedział. - Zaraz się zorientuję. Popatrzył na Simone, potem
przeniósł wzrok na
Melorę. Nie miał pojęcia, co im grozi i czy przyjdzie mu ich bronić. Córecz-
ka jest jego światem, przyrzekł B'lanie, że będzie opiekował się małą. Melora to
kobieta, o której nieustannie myśli. W bardzo krótkim czasie stała się mu nad-
zwyczaj bliska. Simone i Melora, musi chronić obie.
- Nic ci się nie stało, córeczko?
Obejrzał szybko dziewczynkę, by sprawdzić, czy nie doznała jakichś obra-
żeń.
- A tobie, Mel?
- Wszystko w porządku.
Upewnił się jeszcze, że pozostałym pasażerom nic się nie stało, po czym ra-
zem z Belharą postanowili wysiąść.
- Mel, czy mogłabyś zaopiekować się Simone?
- Oczywiście. - Rozpostarła ramiona, a gdy mała usiadła jej na kolanach, ob-
jęła ją mocno. - Bądz ostrożny - zawołała jeszcze do Daniela.
R
L
T
Bóg jeden wie, co się dzieje. Może zatrzymali ich uzbrojeni żołnierze? Wro-
gowie czy przyjaciele?
Daniel w odpowiedzi obejrzał się przez ramię, u-śmiechnął się i puścił do
niej oko.
- Jasna sprawa.
R
L
T
ROZDZIAA DZIESITY
- Tu był wypadek. - Daniel po minucie zajrzał do furgonetki. - Simone, pro-
szę, przejdz na przednie siedzenie. Usiądziesz obok Perry'ego, naszego kierowcy.
- Cześć, Perry - powiedziała wesoło dziewczynka. - Popatrz na moją rękę.
- Jak ty, na Boga, to sobie zrobiłaś? - spytał Perry, a mała zaczęła w naj-
drobniejszych szczegółach mu o tym opowiadać.
- Mam nadzieję, że Perry odwróci jej uwagę - powiedziała Melora, która
wysiadła z ciężarówki. - Co się stało? - spytała po chwili, gdy wyjmowali z sa-
mochodu sprzęt medyczny.
- Samochód uderzył w drzewo. Bardzo groznie.
- Ile tam było osób? - spytała Sue, która błyskawicznie sięgnęła po torby
medyczne.
- Co najmniej pięć. Tyle naliczyłem, zaglądając z zewnątrz, ale niewyklu-
czone, że jest więcej ofiar.
- To chyba niemożliwe, do takiego samochodu nie zmieści się więcej niż
pięć osób - zauważyła Melora, unosząc brwi.
- Tutaj nie jest łatwo o transport, więc ludzie potrafią ścieśnić się w aucie jak
sardynki. Gotowi? - Daniel spojrzał na swój zespół.
R
L
T
Szybko podzielili się zadaniami. Bel i P'Ko-lat dokonywały wstępnej oceny
obrażeń, Keith zajął się mężczyzną, który miał połamane kończyny, Belhara i
Sue wyciągali ludzi z samochodu, opatrywali im rany i jednocześnie rozmawiali
z kilkunastoletnim chłopcem, który jako jedyny wyszedł z wypadku cało, po zde-
rzeniu z drzewem wyrzucony z auta.
Daniel i Melora z torbami lekarskimi podeszli do wraku. Na widok rozbitego
pojazdu Melora wydała stłumiony okrzyk grozy. To był mały samochód oso-
bowy, chyba z lat pięćdziesiątych, o straszliwie pordzewiałej karoserii. Auto nie
miało dachu, zdjęto go prawdopodobnie po to, by pomieściło się w nim jak naj-
więcej osób. Po uderzeniu w solidny pień drzewa maska i silnik zostały komplet-
nie zmiażdżone. W powietrzu czuło się zapach benzyny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl