s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wrócili do hotelu. Marcel odprowadził Cassie do pokoju. Widziała po jego oczach,
że bije się z myślami, jednak szybko się pożegnał i odszedł.
R
L
T
Przez następne tygodnie kilka razy wyjeżdżał, a kiedy wracał, spędzali razem wie-
czory. Marcel zachowywał dystans. Czy usłuchał jej, czy może sam tak postanowił? Nie
potrafiła tego ustalić. I sama już nie wiedziała, czego chce.
Któregoś popołudnia prawie się pokłócili. Powód nie był istotny, po prostu oboje
byli na granicy.
- Niepotrzebnie przyjęłam tę pracę - oznajmiła. - Zakończmy to. Wrócę do
Londynu i więcej się nie spotkamy.
- Myślisz, że się zgodzę?
- Nie zatrzymasz mnie.
- Zatrzymam. Nie zostawisz mnie, Cassie. Nie ma mowy.
- Przestań! Jake tak do mnie mówił. Nie cierpię, gdy zachowujesz się jak on!
- Często tak robię? - Wlepił w nią wzrok.
- Czasami. Jake uważał mnie za swoją własność.
- Myślisz, że ja też?
- Nie, ale...
- Naprawdę nie rozumiesz, czego się boję? %7łe nagle znikniesz! To jest silniejsze
ode mnie. Gdy tylko tracę cię z oczu, wpadam w panikę, że już cię nie zobaczę. Jesteś w
moich snach, ale i w koszmarach.
- To może powinniśmy się rozstać i przestać o sobie myśleć.
- Nigdy się na to nie zdobędę, nawet gdybym dzięki temu odzyskał spokój. Nie
szczęście, a spokój. Jednak to niemożliwe.
- Wiem. Też mam takie myśli. - Obudziła się w niej nadzieja.
Może szczerze porozmawiają, odnajdą do siebie drogę...
Jednak Marcel znowu wbił oczy w ekran komputera. Trudno. Jeszcze nadarzy się
okazja.
Nazajutrz oznajmił, że muszą na kilka dni pojechać do Londynu. Poprosił Verę, by
zamówiła bilety na pociąg. Cassie wiedziała, dlaczego to zrobił, i serce w niej stopniało.
Sama zarezerwowała pokoje. Oddzielne.
- Trzeba dbać o twoją reputację, będziesz tam szefem - wyjaśniła, widząc jego
minę.
R
L
T
- Ale nie życzę sobie pani Henshaw. Nie jest w moim stylu.
- To czemu ją zatrudniłeś?
- Bo to tylko maska. A ja chcę tej prawdziwej, która się za nią chowa.
- Ale to pani Henshaw jest biegła w finansach.
- Czyli mamy problem!
Ktoś wszedł do gabinetu i na tym rozmowa się zakończyła, jednak dała Cassie
sporo do myślenia.
W Londynie mieli masę roboty. Marcel dwoił się i troił, by dograć inwestycję,
Cassie też nie wiedziała, gdzie ręce włożyć.
- Chodzmy na kolację - po ciężkim dniu zaproponował Marcel.
- Spróbuję jakoś poprawić ci humor.
- Pani to się na pewno nie uda. Ale Cassie tak.
- Hm, zobaczę, czy ma wolny wieczór.
Rozpuściła włosy.
Kiedy spotkali się przed kolacją, Marcel z aprobatą skinął głową.
- Jakoś ujdę? - przekomarzała się.
- Ty i owszem, ale dłużej tak nie pociągniemy. Gubię się, często nie wiem, kiedy
jesteś Cassie, a kiedy panią Henshaw, niezależnie od tego, jak akurat wyglądasz.
- Funkcjonuję w dwóch postaciach. To może sprawiać kłopot.
- Może?
- Niepokoi cię, że słodka Cassie potrafi być bystra? Kiedyś o tym wiedziałeś.
- To prawda, ale nie przypuszczałem, że objawi się pani Henshaw, a ona trochę
mnie przeraża.
W tym duchu przegadali wieczór. Miała mieszane uczucia. Ze względu na nią
przyjechali pociągiem, zarazem jednak Marcel odrzucał panią Henshaw, czyli część jej
natury. Co z tego się wyklaruje?
Czuła się wykończona. Pracowała non stop, padała z nóg. Gdy wypiła kolejny
kieliszek wina, dotarło do niej, że popełniła błąd. Zaszumiało jej w głowie.
- Pójdę spać - oznajmiła.
Marcel odprowadził ją do pokoju, po czym spytał:
R
L
T
- Dobrze się czujesz?
- Tak. Jestem tylko zmęczona.
- No to dobranoc. - Dotknął ustami jej ust.
Zawirowało jej w głowie. Całował ją inaczej niż poprzednio, delikatnie i czule.
- Cassie... - błagał. - Cassie, nie odtrącaj mnie, proszę...
- Ja... nie chciałam... - wyszeptała, walcząc z sennością.
- Pocałuj mnie. Tak długo na to czekałem... Proszę pocałuj mnie.
Czuła pod sobą miękki materac, czuła palce Marcela rozpinające jej suknię. I czuła
się tak senna, bezradna. Marcel może zrobić, co mu się tylko zamarzy, jednak nie
chciała, żeby w taki sposób to się stało. Pragnęła zespolenia nie tylko ciał, ale serc.
- Cassie... Cassie?
- Marcel - wyszeptała, otwierając oczy.
- Jesteś zupełnie trzezwa? - Przyglądał się jej uważnie.
- Chyba nie... Nie powinnam...
Zachmurzył się, gdy ona czekała z nadzieją.
- Dobranoc. - Okrył ją kołdrą i ruszył do drzwi.
- Wychodzisz?
- Oczywiście. Naprawdę myślisz, że... Przecież nie wiesz, co się dzieje. Piękne
masz o mnie zdanie. Dobranoc.
- Marcel...
Zatrzasnął drzwi. Nawet nie usłyszała jego oddalających się kroków. Już spała.
R
L
T
ROZDZIAA DZIESITY
Nazajutrz powiedział na powitanie, unikając jej wzroku: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl