s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koralikami na bose nogi. Szczękała zębami.
Jacobi oświetlił latarką wnętrze acury, po czym powiedział:
W porządku, może pani wsiadać.
2
248
Patrzył, jak zapina pas, oddał jej prawo jazdy i wyjaśnił:
Zledziłem panią od dłuższego czasu. Co pani, do diabła, robiła?
Pan za mną jechał?
Proszę odpowiedzieć na moje pytanie.
Wybrałam się na przejażdżkę odparła Yuki, mocno już wkurzona.
Niech mi tu pani nie kłamie. Zledziła pani mercedesa.
No dobrze. I co z tego? Ja tylko, ja tylko... już nic.
Proszę się zastanowić, co pani mówi powiedział podniesionym tonem, żeby ją
trochę przestraszyć. Niechże pani ruszy głową. Jeżeli facet jest
zwyrodnialcem, za jakiego go pani uważa, to nie sądzi pani, że zmiecie i panią z
drogi?
Patrzył na rybi pyszczek zdziwionej Yuki, która w końcu nic nie powiedziała.
Nie czepiam się dlatego, że mnie to rajcuje. Jest pani sympatyczna i o wiele
za inteligentna na takie pomysły. Szuka pani guza. Mam nadzieję, że go pani nie
znajdzie.
Yuki otarła twarz z wody, pokiwała głową.
Musi pan zawiadomić Lindsay?
To zależy od pani.
Wrócę do domu, Warren. Nie zatrzymam się po drodze nawet po benzynę. To jak?
W porządku. Nawiasem mówiąc, ma pani zaległy przegląd techniczny wozu. Proszę
się tym zająć.
Dziękuję, Warren.
Nie ma za co. Szerokiej drogi. I oleju w głowie. Jacobi wrócił do radiowozu,
myśląc o swojej pracy. Na chwilę
rozmarzył się, że mógłby wstąpić do knajpki pod domem na ciepły posiłek. A potem
u siebie wypić szklaneczkę do poduszki i obejrzeć mecz futbolowy.
Kiedy otwierał drzwi samochodu, usłyszał przez radio wezwanie.
Rozdział 93
Jacobi zaparkował za niebieskim fordem na rogu ulic Taylor i Washington. Wysiadł
znów na ten cholerny deszcz, podszedł do wozu, zamienił kilka słów z Chi i
Lemkem.
Kiedy odjechali, przeszedł na drugą stronę Washington i zniknął w czarnej
czeluści, nad którą widniał błyszczący złotymi literami napis Venticello
Ristorante.
Wszedł po schodach do kremowego piętrowego budynku. Kiedy znalazł się w holu,
owionęło go ciepło oraz zapach czosnku i oregano, aż mu zaburczało w brzuchu.
Młoda szatniarka z prawej strony poprosiła o płaszcz, ale odmówił.
Stał tak chwilę, ociekając wodą i lustrując bar w kształcie litery L przy
wejściu, schody w dół po lewej, jedyne ogólnodostępne schody na główną salę
restauracji.
W końcu usiadł przy barze, zamówił bezalkoholowe piwo Buckler, odłożył płaszcz
na stołek obok. Powiedział barmanowi, że chciałby skorzystać z toalety.
Schodami wyłożonymi dywanem zszedł do niewielkiej prostokątnej sali z widokiem
na ulicę przez wysokie, narożne okna. Stało w niej dziesięć zajętych stolików, a
pośrodku królował kominek z niebieskich kafli.
Stolik lekarza znajdował się przy kominku. Pan doktor siedział tyłem do
Jacobiego, naprzeciwko uśmiechała się do niego atrakcyjna kobieta. W kieliszkach
lśniło czerwone wino.
2
Jacobi ominął stolik, wpadł na krzesło lekarza, rozbawiła go mina Garzy, który
obejrzał się i łypnął wściekle okiem. Policjant przeprosił, niby to szczerze.
Bardzo mi przykro. Proszę mi wybaczyć. Przemierzył salę, skorzystał z toalety
i wrócił na górę do baru. Wypił swoje bezalkoholowe piwo, a teraz siedział przy
następnym, ale regulował rachunek po każdym zamówieniu. Rzucił kolejnego piątaka
na ladę, kiedy lekarz wraz z towarzyszącą kobietą minęli go w drodze do szatni.
Jacobi wymknął się tuż przed nimi i ruszył w słotną noc. Wsiadł do wozu,
zapalił, włączył wycieraczki przedniej szyby, podał przez radio swoje namiary.
Czarny mercedes wyjechał z parkingu na ulicy Taylor, Jacobi za nim. Tym razem
siedział mu na ogonie, pewien, że lekarz go nie pozna przez tę chlapę, zwłaszcza
że obok siedziała piękna blondynka, która obejmowała go za szyję i całowała za
uchem.
Lekarz skręcił z Pacific w trzecią przecznicę, w prawo na Leavenworth, a potem
cztery ulice dalej w Filbert. Jacobi widział, jak Garza kieruje mercedesa na
swój podjazd, otwiera automatyczne drzwi garażu, wjeżdża do środka.
Policjant minął bladożółty dom i dotarł na koniec ulicy. Tam zawrócił i
zaparkował naprzeciwko domu Garzy, skąd mógł go obserwować.
Biodro mu zesztywniało, doskwierał pełny pęcherz. Nawet rozważał, czy nie
wysiąść i nie odlać się z tyłu za samochodem, kiedy światło na parterze Garzy
zgasło. Po wlokącym się niemiłosiernie kwadransie zgasło również światło na
górze.
Jacobi zadzwonił na komórkę Lindsay. Zameldował, że śledzi Garze po jego wyjściu
ze szpitala. Oczywiście, że w nadgodzinach. No jasne, że bez wynagrodzenia.
Boxer, gość nawet nie przejechał na światłach. Najpierw zjadł kolację z wiotką
blondyną, kociakiem pod czterdziestkę. Przy stoliku trzymał ją za rękę, a w
drodze powrotnej do domu kobieta na nim dosłownie wisiała. Jak dotąd mogę
zarzucić mu tylko tyle, że ma sympatię.
Rozdział 94
Mocno zdenerwowana snułam się po korytarzach przed wejściem na Oddział
Intensywnej Opieki Medycznej w Szpitalu Miejskim, kiedy zadzwonił Jacobi z
informacją, że Garza ululał się już na noc.
Klapnęłam na niebieskim plastikowym krześle w szpitalnej poczekalni i pomyślałam
co ze mnie za idiotka, żeby wysyłać na próżno kolegę w taką parszywą noc. Ale
nie mogłam się pozbyć uczucia, że z tym Garzą coś jest nie tak.
Przed oczami miałam mamę Keiko, której nogi robią się jak z waty, po czym pada
na chodnik. Ta zadziorna, wesoła kobieta powinna nadal być wśród nas.
Pomyślałam o mosiężnych guzikach na jej oczach, podobnie jak na oczach
trzydziestu jeden innych nieboszczyków oznaczonych w ten sposób.
Koszmarne guziki. Złowieszcze krążki.
W czym zabójca znajduje przyjemność, skoro i tak nikt nie rozumie, co robi i po
co?
Przypomniała mi się arogancka wypowiedz lekarza podejrzanego o zaniedbanie w
opiece wobec wielu ofiar. Powiedział wyraznie: czasem zawieje zły wiatr.
Po raz setny zastanawiałam się, czy Dennis Garza należy do grona takich
obłąkanych, zwyrodniałych typów jak słynny
2
[ Pobierz całość w formacie PDF ]