s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tu z Martą, Juanem i Marissa - wyjaśnił Jefferson;
- Jadę z wami - oświadczyła Marissa. Było jasne, że nie zgodzi
się zostać.
- Kochanie, nie możesz... - próbował oponować Cade.
- Mogę i pojadę. Być może najlepsze okażą się negocjacje z
Menendezem. Beze mnie nie da się negocjować, bo nie będzie
przedmiotu negocjacji.
- Musi być inny sposób - upierał się Jefferson.
- Ona ma rację - zauważyła Valentina. - Nie powinieneś nie
doceniać swojej dziewczyny. Do tej pory w każdej sytuacji świetnie
sobie radziła, więc poradzi sobie i tym razem.
- No, dobrze - mruknął Jefferson sam do siebie. Marissa i tak już
dawno podjęła decyzję.
Wszyscy razem wysłuchali planu Valentiny.
128
RS
Jefferson przebiegł, przykucnięty, między zabudowaniami
rancza, gdzie mieszkali Eliowie, i schował się za skałą. Miał na sobie
skórzane ubranie w kolorze ziemi.
Kapelusz zostawił w domu, przewiązał sobie tylko czoło
chustką, żeby pot nie ściekał mu do oczu. Buty kowbojskie zamienił
na mokasyny, w których poruszał się bezszelestnie.
Po paru chwilach wrócił i zdał raport z tego, co widział.
- Czy myślisz, że jest ich tylko trzech? - spytała Valentina.
- To Menendez i jego dwaj goryle - stwierdził Ethan.
- Nigdzie się bez nich nie rusza.
- Było ich trzech i jechali w stronę starego szybu kopalnianego,
na przeciwległym skraju posiadłości. Mało kto wie, że jest tam taki
szyb - powiedział Jefferson.
- To znaczy, że Menendez ma informatora na miejscu - oceniła
Valentina, przyglądając się uważnie mężczyznom, z którymi
pracowała. - Macie jakieś sugestie? Zresztą, tym zajmiemy się
pózniej. Na razie trzeba odbić i Alejandra. Marisso, czy jesteś gotowa
na wypadek, gdy-byśmy cię potrzebowali?
- Tak.
- Ruszamy. Przez wzgląd na śmierć najbliższych Marissy, na
Alejandra, i na wszystkie dzieciaki w Ameryce, które mogą kiedyś
zażywać narkotyki sprowadzane przez Menendeza.
Ani Jefferson, ani Ethan nie mylili się. Przed dziesiątą ścigający
zobaczyli w skąpym cieniu starego szybu Menendeza i jego dwóch
ochroniarzy.
Musiało być im niesłychanie gorąco, i to niepokoiło
129
RS
Jeffersona jeszcze bardziej. Skoro człowiek o takiej władzy i
fortunie z własnej woli decydował się na tak nieznośne warunki, to
znaczyło, że żądza zemsty ogarnęła go całkowicie.
- Jesteś pewna, że to najlepsze rozwiązanie? - spytał Valentine.
Składała swój snajperski karabin. Podniosła wzrok na Cade'a.
Pomyślał, że jeszcze nigdy nie widział tak spokojnej, stanowczej i
zdecydowanej kobiety. Oprócz Marissy.
- Nie można wątpić w powzięty plan, bo wtedy popełnia się
błędy - pouczyła go doświadczona kobieta-żołnierz. - Jeśli choć jedno
z nas uważa go za niewykonalny, nie powinniśmy w ogóle próbować,
bo poniesiemy klęskę. To jak?
- Wykonujemy plan - zdecydowała Marissa. - Nie ma innego
sposobu. - Odwróciła się do Cade'a. - Kocham cię, Jeffersonie. Chcę
spędzić z tobą życie, życie wolne od lęku i od poczucia winy. Chcę
mieć z tobą dzieci, takie jak Alejandro; chcę, żeby ten malec był ich
przyjacielem, starszym bratem. Nic z tego, co wymieniłam, nie uda
się, jeśli nie wykonamy naszego planu.
- Nie boisz się, kochanie? - spytał Cade.
- Boję się. Ale jeszcze bardziej bałabym się nie zrobić tego, co
trzeba.
Jefferson pokiwał głową. Czuł, jak niewypowiedzianie mocno
kocha Marissę.
- Pocałuj mnie na szczęście i zaczynamy - powiedziała,
wyciągając do niego ręce. - Cokolwiek się stanie, zaopiekuj się
Alejandrem. Obiecaj mi to.
- Obiecuję.
130
RS
Rick i Ethan zajęli już swoje pozycje. Marissa zeszła na swoją.
Valentina pozostała z Jeffersonem. Wszystko zależało od niej.
- Traf, Valentino - odezwał się Jefferson.
- Mam zamiar trafić - uspokoiła go.
- Mówisz, jakbyś była bardzo pewna swego.
- Nie wolno mieć wątpliwości, kiedy robi się to, co ja.
- Czy kiedyś chybiłaś?
- Raz. - Na twarzy Valentiny odmalował się ból.
- Dlaczego?
- Zawahałam się przez ułamek sekundy.
- I co się stało?
- Mój ukochany został trafiony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]