s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spojrzało na niego z ciekawością, ale nikt go nie zaczepił;
w Old Gray Marę często widuje się podejrzanych osobników.
Wilmot wybrał stół w rogu, usiadł, pochylił się nad swoim
kuflem i zaczął się ukradkiem rozglądać.
Nagle wydało mu się, że słyszy czyjś znajomy głos. Dobiegał
zza jego pleców, z małego pokoju na zapleczu, odgrodzonego
od izby postrzępioną, brudną zasłoną.
- Pan Hugh zaczyna trząść portkami, co? - zapytał nie
znajomy głos.
- Denerwuje się jak mały kociak - odparł Bob.
- A Collins?
- Ten jest w porzÄ…dku. Nie ma wiele do roboty; musi tylko
przyprowadzić kucyka i wózek, poczekać, aż zapakujemy łup,
176
a potem odprowadzić kucyka i wózek na miejsce. Ma dopil
nować, żeby kopyta kucyka były osłonięte szmatami i ma
rozrzucić świeżą słomę na ziemi, żeby wyciszyć wózek. Jego
problem, jeśli go złapią, kiedy odjedziemy.
- A więc w porządku. O drugiej w nocy. Lepiej już idz, Bob.
Rozległo się szuranie krzesłami, od drzwi nagle powiało
chłodem i zapadła cisza. Wilmot odczekał dziesięć minut
i także wyszedł.
D ecima zajrzała do namiotu. Catherina nadal opowiadała
dziewczynkom bajkę, a te słuchały jej z zapartym tchem. Clara
z kciukiem w buzi siedziała na kolanach Catheriny, Janey u jej
stóp na poduszce. Wyglądały na zadowolone i zaabsorbowane.
Decima odeszła po cichu.
Chciała znalezć jakieś odosobnione miejsce, gdzie byłaby
sama i gdzie nie byłoby Alexandra, przy którym dziwnie się
czuła. Powoli obchodziła wyspę, wyglądając go, aby w razie
czego umknąć przed nim. Nigdzie go nie dostrzegła i nie
wiedziała, czemu jest zawiedziona. W końcu podeszła do
rozłożystej płaczącej wierzby, której gałęzie wysuwały się do
jeziora.
Rozsunęła zielone gałązki. Przyjrzała się uważnie wierzbie,
której konary układały się prawie horyzontalnie. Przyszło jej
na myśl, że mogłaby się wspiąć po nich na drzewo. Spostrzegła
dwie gałęzie, które schodząc się ze sobą, tworzyły naturalną
ławeczkę. Mogłaby się na nią wdrapać. Tutaj na pewno nikt
jej nie będzie szukał.
Gałąz, na którą chciała się wspiąć, znajdowała się jakieś
siedem stóp nad ziemią. Pień wierzby był chropowaty, ale nie
177
aż tak, by stanowił dobry punkt podparcia. Podskoczyła, lecz
gałąz była za wysoko. Potem dostrzegła w trawie mały kamienny
blok, prawdopodobnie pozostałość po budowie świątyni. A gdy
by tak na nim stanęła?
Po kilku próbach udało jej się pochwycić gałąz. Objąwszy ją
obydwiema rękami, wsparła stopy o pień i tak wspięła się na
drzewo. Oczywiście w trakcie wchodzenia suknia zadarła się,
odsłaniając nogi, ale Decima była zbyt podekscytowana faktem,
że siedzi na wypatrzonej gałęzi, żeby się tym przejąć. Otrząsnęła
z sukienki kawałki kory i liście. Na pończosze dostrzegła
zieloną plamę, ale się tym nie przejęła.
Rozległy się oklaski. Pojawił się Alexander, który cały czas
ją obserwował.
- Cóż za zręczność, panno Wells. Chciałem zaproponować,
że panią podsadzę, ale wiem, jak bardzo pani tego nie lubi.
Zwiadoma, że jej nogi są na widoku, chciała pospiesznie
ukryć je pod suknią i o mało nie spadła z drzewa.
- Proszę się przesunąć - powiedział Alexander. Podskoczył,
pochwycił gałąz i w sekundę znalazł się obok Decimy.
Odsunęła się tak daleko, jak tylko się dało. Nie mogła nic
zrobić. Alexander znajdował się między nią a pniem, a ziemia
nagle wydała jej się taka odległa.
- Tamta gałąz jest jeszcze wygodniejsza - powiedział Ale-
xander, wskazujÄ…c na konar wychodzÄ…cy ponad wodÄ™ i mniejszy
poniżej, na którym można by wygodnie oprzeć stopy, i jeszcze
jeden z przodu do oparcia łokci. - Nie ma się czego bać, często
się na nią wdrapywałem. Jeśli się nam poszczęści, może nawet
zobaczymy szczupaka. - Wstał, przeszedł nad Decimą, odwrócił
się i podał jej rękę.
Wahała się przez moment, ale potem także wstała. Widząc,
178
jak naturalnie Alexander czuje siÄ™ na drzewie i najwyrazniej
nie uważa, że to coś dziwnego, że i ona na nim jest, Decima
zdołała się rozluznić.
- Dam sobie radę, dziękuję - powiedziała stanowczo.
Pierwsze kroki były łatwe, ale potem trzeba było zrobić
jeden duży nad wodą do gałęzi, na której stał Alexander.
Spojrzała nerwowo pod nogi.
- Niech pani nie patrzy w dół - poradził Alexander. -
Proszę złapać mnie za rękę.
Tak zrobiła, a że trzymał ją mocno i pewnie, po sekundzie
siedziała już obok niego. Gałęzie w tym miejscu były rzadsze,
więc mogła bez przeszkód przyglądać się rożowawobiałym
i żółtym liliom pływającym po wodzie.
- Jak tu pięknie - powiedziała. - Tak spokojnie. Zaszywał
się pan tu już kiedyś?
- O tak. Wdrapywałem się na tę wierzbę, kiedy chciałem
być sam. To miejsce przywodzi mi na myśl pewne jezioro
w Himalajach. Tamto także porastały lilie wodne.
- Ile miał pan lat, kiedy przyjechał pan do Anglii?
- Piętnaście, i na początku bardzo zle się tu czułem. Ten
kraj wydał mi się zimny, szary i bardzo nieprzyjazny.
- To musiała być prawdziwa odmiana - rzuciła Decima,
próbując wczuć się w jego sytuację. - Inne rośliny, inne
zwierzęta, inni ludzie. Wydaje mi się, że mnie najtrudniej
byłoby rozumieć właśnie ludzi. To znaczy, chodzi mi o to, że
trudno by mi było odgadnąć, co się kryje za tym, co myślą.
Zrozumieć ich przesłanki.
Alexander spojrzał na nią.
- Ma pani rację, panno Wells. Pamiętam, że po przyjezdzie
do Anglii odnosiłem wrażenie, że choć znam angielski, to
179
powinienem nauczyć się go ponownie. Stykałem się z pewnym
kodem, do którego nie miałem klucza.
- W jakim języku mówił pan w Indiach?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]