s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jork ze swoją matką chrzestną, Ali-son, jedną z moich starych przyjaciółek z
Bostonu, która często latała pomiędzy Manhattanem a Paryżem. Miałam dołączyć do
swojej córki i rodziny Charli dwudziestego siódmego lipca. Bertrand nie zamierzał
brać urlopu do sierpnia. Zazwyczaj spędzaliśmy parę tygodni w Burgundii w starym
domu Tezaców. Nigdy do niego nie przywykłam na tyle, by móc się w pełni cieszyć
spędzanymi tam wakacjami. Teściowie byli bardzo sztywni. Posiłki trzeba było jeść o
czasie, rozmowy utrzymywać na poziomie, dzieci i ryby głosu nie miały.
Zastanawiałam się, dlaczego Bertrand zawsze nalegał, abyśmy jechali tam, zamiast
spędzić wakacje w trójkę. Na szczęście Zoe dobrze się dogadywała z chłopcami
Laurę i Cecile, a Bertrand rozgrywał kolejne partie tenisa ze swoimi szwagrami. Ja
jak zwykle czułam się pozostawiona poza nawiasem. Laurę i Cecile jak co roku
utrzymywały dystans. Zapraszały swoje rozwiedzione przyjaciółki
215
i leżały godzinami nad basenem, pilnie się opalając. Chodziło o to, by mieć brązowe
piersi. Nawet po piętnastu latach nie mogłam do tego przywyknąć. Nigdy nie
odsłaniałam swoich. Miałam wrażenie, że śmiano się ze mnie za moimi plecami za
bycie prude Americaine, pruderyjną Amerykanką. Zatem większość czasu spędzałam
w lesie na spacerach z Zoe, jeżdżeniu do upadłego na rowerze, aż poznałam okolicę
na wylot, i na pływaniu nienagannym motylkiem, podczas gdy pozostałe panie
leniwie paliły papierosy i opalały się w swoich minimalis-tycznych strojach
kąpielowych marki Eres, które nigdy nie stykały się z wodą.
- To po prostu zazdrosne francuskie babsztyle. Wyglądasz zdecydowanie za dobrze w
bikini - śmiał się Christophe, kiedy zaczynałam narzekać na te nieprzyjemne
tygodnie lata. - Rozmawiałyby z tobą, gdybyś była pokryta celulitem i żylakami.
Rozśmieszał mnie do łez, jednak nie mogłam mu do końca uwierzyć. Mimo to
uwielbiałam piękno okolicy, stary cichy dom, w którym zawsze było chłodno, nawet
podczas największych upałów, pełen starych dębów rozległy ogród i widok na wijącą
się rzekę Yonne. Oraz położony nieopodal las, do którego chodziłam z Zoe na długie
spacery, wspólnie fascynowała-śmy się śpiewem ptaka, gałęzią o nietypowym
kształcie czy mętnym blaskiem ukrytego bagna.
Mieszkanie na rue de Saintonge miało według Bertranda i Antoine'a być gotowe na
początku września. Bertrand z ekipą świetnie się spisali. Jednak na razie nie
wyobrażałam sobie mieszkania tam, mając przed oczami tę wojenną historię. Zcianę
wyburzono, ale pamiętałam ukrytą głęboką szafkę. Szafkę, w której Michel czekał na
powrót siostry. Na próżno.
Historia mieszkania nieustannie mnie prześladowała. Musiałam przyznać, że wcale
się nie cieszyłam ze zbliżającej perspektywy przeprowadzki. Przerażała mnie wizja
spędzania nocy w nowym domu. Nie chciałam się jeszcze bardziej pogrążać
216
w przeszłości, lecz nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak mogłabym tego uniknąć.
Ciężko było nie móc rozmawiać na ten temat z Bertrandem. Potrzebowałam jego
trzezwego spojrzenia, chciałam usłyszeć, że mimo takiej trudnej sytuacji damy radę,
znajdziemy jakiś sposób. Nie mogłam nic powiedzieć. Obiecałam jego ojcu.
Ciekawe, co by Bertrand myślał o całej sprawie. A jego siostry? Spróbowałam sobie
wyobrazić reakcję Cecile i Laurę. Reakcję Marne. Nie potrafiłam. Francuzi byli
zamknięci w sobie niczym małże. Nie wolno było niczego pokazać, nic odkryć.
Wszystko powinno pozostać nienaruszone, niewzruszone. Tak już było. Od zawsze. I
coraz trudniej mi się z tym żyło.
Po wyjezdzie Zoe do Ameryki mieszkanie sprawiało wrażenie pustego. Spędzałam
więcej czasu w biurze, pracując nad dowcipnym tekstem o młodych francuskich
pisarzach i paryskiej scenie literackiej do wrześniowego numeru. Było to ciekawe i
czasochłonne zajęcie. Co wieczór coraz trudniej było mi wyjść z biura. Wizja pustych
i cichych pokoi wcale mnie nie kusiła. Wracałam okrężną drogą do domu, delektując
się tym, co Zoe nazywała  długimi skrótami mamy", cieszyłam się agresywnym
pięknem miasta o zachodzie słońca. Paryż od połowy lipca zaczynał nabierać tego
wspaniałego opuszczonego wyglądu. Witryny sklepów były zasłaniane żelaznymi
kratami z napisami:  Zamknięte na czas wakacji, ponowne otwarcie pierwszego
września". Musiałam pokonywać dłuższe dystanse, by znalezć otwartą aptekę, sklep
spożywczy, piekarnię czy pralnię. Paryżanie wyjeżdżali na letni odpoczynek,
pozostawiając miasto niestrudzonym turystom. Gdy wracałam do domu w te
aksamitne lipcowe wieczory, idąc prosto z Champs-Elysees do Montparnasse,
czułam, że pozbawiony paryżan Paryż w końcu należy do mnie.
Tak, uwielbiałam Paryż, od zawsze go uwielbiałam, jednak kiedy spacerowałam o
zmierzchu wzdłuż Pont Alexandre III
217
z widokiem na błyszczącą niczym wielki klejnot kopułę In-valides, tęskniłam za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl