s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak, znalazłem, ale niewiele się od niego dowiemy. Nie ży-
je.
- Nie żyje? - zdziwił się Gandis - Jak to się stało?
- Nie wiem, nie ma żadnych śladów. Może Verena to odkry-
je. Wygląda, jakby po prostu umarł.
Dziwne. Zwykle Sobrinus nie miał kłopotów w rozpoznaniu
przyczyny nagłej śmierci. Ale z drugiej strony, tą przyczyną prze-
ważnie było ostrze miecza, a takie ostrze zostawia wyrazne ślady.
- To stary Brugus, nie wiedziałem, że wyszedł z więzienia -
stwierdził Gandis, pochylając się nad ciałem brodacza w brudnej
tunice.
Brugus opierał się plecami o parkowe drzewo. Gdyby nie brak
oddechu i pulsu, można by uznać, że się upił i zasnął.
157
- Szybko uciekał - powiedział Sobrinus. - Gdyby się nie
przewrócił, toby m go nie dogonił.
- Przewrócił się sam? - Verena dokonywała oględzin.
- Sam. Biegł, biegł i nagle padł. Oparłem go o drzewo, żeby
ludzi nie wystraszył.
Rozejrzałem się dookoła. Nie wiem, kogo mógł przestraszyć,
bo w parku byliśmy sami.
- Został otruty. Tak jakby. - Verena wstała.
- Tak jakby? - spytaliśmy równocześnie.
- Wypił ten sam wywar, który podano gladiatorom. Tylko w
większej dawce.
- Ciekawe, jak to poznałaś - mruknąłem.
- Zwyczajnie, po zapachu. - Wzruszyła ramionami.
Uwierzyliśmy jej na słowo. Po części dlatego, że ufaliśmy po-
wonieniu medyczki, a po części, że nikt nie miał ochoty spraw-
dzać. Brugus nawet za życia nie pachniał fiołkami. Był starym
znajomym miejscowych strażników, jako człowiek od mokrej
roboty. Właściwie od każdej roboty. Za pieniądze zrobiłby
wszystko, chociaż do tej pory nie miał na koncie zamachu na kró-
la.
Sobrinus zorganizował wózek i przy okazji powiadomił innych
strażników, że zamachowiec został schwytany. Przyjęli to z ulgą,
ale do pomocy się nie kwapili. Byli bardziej pijani niż krasnoludy
w święto Sethlansa, więc pozostawili wszystko w rękach w miarę
trzezwego tropiciela.
Nie ucieszył się z tego powodu. Prefekt straży miejskiej, Amu-
rius - zwykle brał na siebie ciężar rozwiązywania podobnych
spraw - pojechał do stolicy i na jego pomoc chwilowo nie mogliśmy
158
liczyć. Zdecydowaliśmy się pomóc przyjacielowi, który nagle
stanął przed trudnym zadaniem. Aatwo było się domyślić, iż Bru-
gus został przez kogoś wynajęty. Pozostało tę osobę odnalezć.
Plac przed amfiteatrem opustoszał, jedynie kilka wierzchow-
ców przywiązanych do palików czekało na właścicieli. Również
Aotr. Mój dzielny rumak jak zwykle spał, a ustawione przed nim
koryto z resztkami obroku świadczyło, że dzień spędził przyjem-
nie.
Amfiteatru nie pilnował nikt. Jak to w święta. Planowaliśmy
wejść do pomieszczenia, w którym zostawiliśmy śpiącego gladia-
tora. Gdyby go tam nie było, poszlibyśmy podziemnym koryta-
rzem do ludus, gdzie przeniesiono jego kompana. Przy odrobinie
zachęty i szczypcie grózb, podanych w odpowiednich proporcjach,
powinniśmy wydobyć z nich prawdę.
Plan jednak uległ zmianie, gdy z amfiteatru wybiegła Shaez.
Pierwsze, co zobaczyłem, to rozerwana szata, odsłaniająca pła-
ski brzuch. Dziewczyna miała pobrudzoną piaskiem twarz. Była
wystraszona.
- Pomocy! - zawołała.
- Co się stało? - spytałem.
- Nie ma czasu! Na arenie Verus walczy z Lucjusem. Musicie
to przerwać!
- %7łe co?
- Nie słyszałeś? - rzekł Sobrinus. - Walczą i trzeba ich roz-
dzielić.
- Tak, to usłyszałem, ale nie rozumiem dlaczego...
- Macie zamiar tu stać i o tym dyskutować? - wtrąciła się
Verena. - Idziemy!
159
Ruszyła energicznie za Shaez, a my podążyliśmy za nimi. Bie-
giem.
Jeszcze zanim znalezliśmy się w tunelu, usłyszeliśmy szczęk
żelaza. Tak, bez wątpienia Verus i Lucjus toczyli walkę.
Przerwali ją dopiero w momencie, gdy cała arena wypełniła się
wyciem wilków. Zaskoczeni spojrzeli w stronę bramy, gdzie moja
skromna osoba właśnie spowodowała uruchomienie się magiczne-
go alarmu. Skowyt umilkł, kiedy minąłem barierę i znalazłem się
na arenie. Ku uldze wszystkich obecnych.
- Wynoście się stąd! - krzyknął Lucjus, wskazując na nas
końcem miecza. - To was nie dotyczy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl