s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

z ludzmi przyjazń. Wystarczy przyglądać się im, myśleć o nich i współczuć z nimi, a wnet
y ² (daw.)  zacząć.
fran e n burnett Mała księżniczka 56
staną się nam bliscy, niby krewni. Ja o niego czasem baróo się niepokoję, gdy wióę, że
lekarz odwieóa go dwa razy óiennie.
 Ja mam baróo niewielu krewnych  rzekła Ermengarda z namysłem  i wielce
temu jestem rada, bo niezbyt lubię nawet tych, których znam. Moje dwie ciotki zawsze
mówią:  Ależ, moja Ermengardo! Jesteś taka gruba! Nie powinnaś jadać słodyczy! A wu-
jaszek zawsze mnie pyta o takie na przykład rzeczy:  Kiedy wstąpił na tron Edward III?
albo też:  Kto umarł z przejeóenia się minogami? .
Sara roześmiała się.
 Luóie, z którymi nigdy nie rozmawiasz, nie mogą ci zadawać takich pytań 
odrzekła  a jestem przekonana, że ten pan, co przyjechał z Indii, nie pytałby cię o takie
sprawy, nawet gdyby się baróo z tobą spoufalił. Ja lubię go baróo.
Poprzednio polubiła Dużą Roóinę za to, że wszyscy w niej byli tacy szczęśliwi; teraz
natomiast polubiła ana z n ii za to właśnie, że wydawał jej się tak nieszczęśliwy. Widać
było, że przebył jakąś ciężką chorobę i że jeszcze nie zdołał przyjść do siebie. W kuchni 
góie służące jakimiś tajemniczymi sposobami wieóiały oczywiście wszystko  toczyło
się wiele rozmów na temat jego losów. Okazało się, że ów pan nie był rodowitym kra-
jowcem indyjskim, ale Anglikiem, który swojego czasu przebywał w Indiach. Spotkały
go tam wielkie niepowoóenia, które w tak poważny sposób zagroziły jego majątkowi,
iż przez czas pewien uważał się za zrujnowanego i pogrzebanego w luókiej opinii. Pod
wrażeniem doznanego ciosu rozchorował się i o mało co nie umarł na zapalenie mózgu;
odtąd już zawsze niedomagał na zdrowiu, mimo że ze zmianą losu udało mu się od-
zyskać całe dawne mienie. Jego zmartwienie oraz niebezpieczeństwo, które mu niegdyś
zagrażało, miało podobno łączność z jakimiś kopalniami.
 I to pewno kopalniami diamentów!  dodawała kucharka.  Nigdy bym swego
ciężko zapracowanego grosza nie pchała w kopalnie& zwłaszcza kopalnie diamentów. My
już ta wiemy co niecoś o tym!  Tu rzucała spod oka spojrzenie na Sarę.
Przyjazń
 On przeżył to samo, co mój tatuś  pomyślała Sara.  I on tak chorował, jak
mój tatuś& tylko, że nie umarł.
Odtąd jej serce przylgnęło do niego jeszcze mocniej niż poprzednio. Ilekroć posyła-
no ją wieczorem do miasta, czuła jakąś wielką radość, bo nieraz zdarzało się, że rolety
w sąsiedniej kamienicy nie były jeszcze spuszczone, tak iż mogła zajrzeć w głąb ciepłego
pokoju i popatrzeć na swego z aci a. Gdy na ulicy nie było nikogo, zatrzymywała się
i trzymając się żelaznej poręczy, życzyła mu dobrej nocy  jak gdyby on mógł usłyszeć
jej życzenie.
 Choćby pan nawet nie słyszał tego życzenia, to może pan je odczuje  mówiła
w duchu.  Kto wie, może życzliwe myśli trafiają do luói nawet przez drzwi, okna
i ściany. Może więc i pan odczuje jakieś ciepło i ukojenie, gdy ja tu stoję na dworze
i życzę panu polepszenia zdrowia. Bo mnie pana tak żal, tak żal!  szeptała wyrazistym
głosikiem.  O, gdyby też pan mógł mieć swoją ał , która by mogła pana
pogłaskać i pocieszyć, jak ja głaskałam i pocieszałam tatusia, gdy go bolała głowa! I sama
chciałabym być pańską ał ci & Mój ty biedaku! Dobranoc, dobranoc! Niech Bóg
ma pana w swej opiece.
I odchoóiła, czując sama jakby jakąś radość i ciepło w sercu. Miała wrażenie, iż jej
współczucie musi go jakimś sposobem dosięgnąć. Gdy tak sieóiał samotny w wielkim
fotelu przed kominkiem, prawie zawsze jakoś beznaóiejnie wpatrując się w ogień i pod-
pierając dłonią czoło, wydawało się Sarze, że ten człowiek nie tylko przeżył wiele zgryzot
w przeszłości, ale obecnie jeszcze miał jakąś ciężką zgryzotę.
 Przecież on już oóyskał swoje mienie i zaczyna oóyskiwać siły po chorobie; nie
powinien więc tak się martwić. Ale może jeszcze coś poza tym mu dolega?
Jeżeli istotnie było tam c szcz  coś takiego, o czym nawet wszechwieóąca służba
nie wieóiała  to wieóieć musiał o tym niewątpliwie ojciec Dużej Roóiny  ten
pan, którego Sara nazywała panem Montmorency. Pan ten bowiem często zachoóił do
chorego; czasami  choć nie tak już często  przychoóiła tu i pani Montmorency oraz
wszystkie jej óieci. Chory lubił szczególnie dwie starsze óiewczynki: Janet i Norę  tę,
która tak się zaniepokoiła, gdy jej braciszek Donald dał Sarze sześć pensów. One również
baróo lubiły tego pana i zawsze z wielką radością oczekiwały pory popołudniowej, gdy
fran e n burnett Mała księżniczka 57
pozwalano im wybrać się do niego na niedługą wizytę. Wizyty były krótkie i niehałaśliwe,
gdyż liczono się ze stanem zdrowia gospodarza.
Janet była wśród nich najstarsza, więc uważała za swój obowiązek utrzymywać kar-
nośćy ³ w roóeÅ„stwie. Ona decydowaÅ‚a, kiedy wolno byÅ‚o prosić gospodarza, by zechciaÅ‚
opowiadać o Indiach; ona też zawsze pierwsza wyczuwała, kiedy już bywa zmęczony 
wtedy dawała hasło, by odejść cicho z pokoju i przywołać Ram Dassa. Do tego czarnego
sługi miały óieci szczerą sympatię. Pewnie i on umiałby opowieóieć im wiele ciekawych
rzeczy, gdyby władał biegle innym językiem prócz hinduskiego.
Janet opowieóiała panu Carrisfordowi  bo takie było nazwisko ana z n ii 
o spotkaniu z óiewczynką, co nie była żebraczką. Pan Carrisford baróo się zaintereso-
wał tą opowieścią, zwłaszcza gdy z ust Ram Dassa dowieóiał się o przygoóie małpki
na poddaszu. Ram Dass opisał mu nader dokładnie pokoik na poddaszu  jego nagą
podłogę, obdrapane ściany, zaróewiały i pusty piecyk oraz twarde i wąskie łóżko.
 Panie Carmichael  rzekł pan Carrisford do ojca Dużej Roóiny, posłyszawszy
to opowiadanie.  Ileż to poddaszy na tym placu ma podobny wygląd! Ileż to biednych
posługaczek sypia na takich łóżkach, gdy ja przewracam się na materacach i poduszkach,
otoczony skarbami, których znaczna część& nie jest moją własnością.
Obraz świata
 Drogi przyjacielu  odpowieóiał pogodnie pan Carmichael.  Im pręóej prze-
staniesz się trapić, tym lepiej dla twego zdrowia. Gdybyś posiadał wszystkie skarby całych
Indii, nie potrafiłbyś usunąć wszystkich bied i niewygód tego świata, a gdybyś zaczął me-
blować wszystkie poddasza na tym placu, jeszcze by pozostało dużo nie umeblowanych
na innych placach i ulicach&
Pan Carrisford sieóiał i gryzł palce, wpatrując się w węgle płonące na kominku.
 Czy sąóisz&  zaczął mówić z wolna po chwili milczenia  czy sąóisz, iż to jest
możliwe, by inne óiecko& to, o którym nigdy nie przestanę myśleć& mogło& mogło,
dajmy na to, znalezć się w takiej nęóy, jak ta óiewczynka w sąsiedniej kamienicy?
Pan Carmichael spojrzał na niego z niepokojem. Wieóiał, że najgorszą rzeczą dla
zdrowia i umysłu tego człowieka były rozmyślania na ten właśnie temat.
 O ile óiewczynka, przebywająca w szkole madame Pascal w Paryżu, jest tą właśnie,
której szukamy  odpowieóiał tonem pocieszającym  to zdaje mi się, że znalazła się
w rękach luói, którzy potrafią dać jej należytą opiekę. Oni ją adoptowali, ponieważ była [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl