s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spojrzałem na niego i stwierdziłem, że nie był to Thark, gdyż jego insygnia i ozdoby wyglądały zupełnie
inaczej. Był bardzo wysoki i potężny, twarz i pierś miał poorana bliznami, jeden kieł złamany i odcięte ucho. Na
piersi wisiał mu naszyjnik z ludzkich czaszek, przeplatanych wyschniętymi ludzkimi rękami.
Wzmianka o wielkich igrzyskach, o których tak wiele słyszałem od Tharków, przekonała mnie, że
wpadłem z deszczu pod rynnę.
Marsjanin zamienił jeszcze kilka słów z kobietą, a gdy zapewniła go, że mogę podróżować rozkazał
43
byśmy dosiedli wierzchowców i pojechali za główną kolumną.
Zostałem mocno przywiązany do najbardziej dzikiego i nieposłusznego thoata, jakiego kiedykolwiek
widziałem. Po obu jego stronach ustawili się na swoich wierzchowcach dwaj wojownicy, najwyrazniej w celu
uniemożliwienia zwierzęciu ucieczki i ruszyliśmy galopem, starając się dogonić kolumnę.
Rany prawie wcale mi nie, dokucz aby. Był to rezultat wspaniałych właściwości leków i zastrzyków,
które zastosowała stara kobieta oraz niezwykle starannego opatrzenia i zabandażowania skaleczeń.
Krótko przed zapadnięciem ciemności dołączyliśmy do głównych sił, które zdążyły już rozbić obóz na
noc. Natychmiast zaprowadzono mnie do wodza, którym, jak się okazało, był sam jeddak Warhoonu.
Podobnie jak jed, który mnie przywiózł, był on przerażająco poznaczony bliznami i również nosił
napierśnik z ludzkich czaszek i suszonych rąk, który zdawał się być ozdobą mającą świadczyć o okrucieństwie
wszystkich wielkich wojowników.
Jeddak Bar Comas, stosunkowo młody, był przedmiotem dzikiej nienawiści i zazdrości swego
porucznika, Dak Kova  jeda, który mnie schwytał. Nie mogłem nie zauważyć nieustannych wysiłków jeda,
starającego się w wymyślny sposób obrażać swego zwierzchnika. Gdy stanęliśmy przed jeddakiem, całkowicie
pominął zwykłe, formalne powitanie i, wypchnąwszy mnie przed siebie, głośno, wyzywającym tonem
powiedział:
- Przyprowadziłem dziwne stworzenie, noszące insygnia Tharków. Mam zamiar zmusić go do walki z
dzikim thoatem podczas wielkich igrzysk.
- Umrze w taki sposób, jaki uzna za odpowiedni Bar Comas, twój jeddak, jeśli w ogóle umrze -
powiedział młody władca z godnością.
- Jeśli w ogóle umrze? - ryknął Dak Kova. - Klnę się na ręce umarłych zawieszone na mojej piersi, że on
umrze, Bar Comasie. Twoja sentymentalna słabość go nie uratuje. O, niechby Warhoon był wreszcie rządzony
przez prawdziwego jeddaka, a nie przez zniewieściałego młodzika z wodą zamiast krwi w żyłach, z którego
nawet stary Dak Kova potrafiłby zedrzeć insygnia gołymi rękoma!
Bar Comas patrzył przez chwile na zuchwałego, nieposłusznego dowódcę, a w jego oczach nie było
cienia strachu, tylko pogarda i nienawiść. Potem bez jednego słowa, nie sięgając po broń rzucił się do gardła
dowódcy.
Nigdy przedtem nie widziałem marsjańskich wojowników walczących swą naturalną bronią. Zwierzęca
drapieżność, emanująca z ich postaci była tak przerazliwa, iż trudno ją opisać słowami. Próbowali wydrapać
sobie oczy, oberwać uszy, bez przerwy cieli się, kąsali i pruli ogromnymi kłami, aż obaj sprawiali wrażenie
poszarpanych na strzępy od stóp do głów.
Bar Comas brał wyraznie górę, był silniejszy, szybszy i inteligentniejszy. Wydawało się, że walka
dobiega końca i wkrótce zostanie zadane śmiertelne uderzenie, gdy nagle Bar Comas pośliznął się w kałuży
krwi, usiłując zrobić unik przed ciosem przeciwnika. Odsłonił się na chwile j to było wszystko, czego Dak Kova
potrzebował. Rzucił się naprzód, zatopił swój jedyny kieł w brzuchu jeddaka i ostatnim, szaleńczym wysiłkiem
rozpruł go całego, aż po szczękę. Zwycięzca i pokonany zwalili się na mech, tworząc ogromną nieruchomą masę
poszarpanego, zakrwawionego mięsa.
Bar Comas był martwy, a Dak Kovę od losu, na jaki w pełni zasługiwał ustrzegły tylko niezwykłe wysiłki
jego kobiet. Trzy dni pózniej już bez pomocy podszedł do ciała Bar Comasa, które jak nakazywał zwyczaj,
ciągle leżało w tym miejscu, w którym upadło i postawiwszy stopę, na szyi byłego władcy przybrał tytuł jeddaka
Warhoonu.
Głowa i ręce zabitego jeddaka zostały odcięte i dołączyły do napierśnika zwycięzcy, zaś pozostałe
szczątki zostały spalone przez kobiety wśród dzikich, przerazliwych śmiechów.
Rany odniesione przez Dak Kove opózniły marsz tak bardzo, że odłożono, na okres po zakończeniu
wielkich igrzysk, wyprawę na małe plemię Tharków w odwet za zniszczenie inkubatora. Cały oddział, liczący
prawie dziesięć tysięcy wojowników, ruszył w drogę powrotną do Warhoonu.
Opisana wyżej walka była tylko pierwszą z całego szeregu podobnych, które oglądałem niemal bez
przerwy podczas mego pobytu wśród tych okrutnych i żądnych krwi istot. Byli mniej liczni niż Tharkowie, ale
znacznie bardziej dzicy i krwiożerczy. Nie było dnia, któryby minął bez starcia miedzy należącymi do różnych
plemion wojownikami. Raz byłem świadkiem aż ośmiu śmiertelnych pojedynków.
Przybyliśmy do Warhoonu po trzydniowym marszu i natychmiast potem zaprowadzono mnie do piwnicy
i przykuto łańcuchami do ściany i podłogi. Przynoszono mi co pewien czas pożywienie, ale wskutek tego, że w
moim wiezieniu panowały kompletne ciemności nie wiedziałem czy siedzę tam dni, tygodnie czy miesiące. Było
to najstraszniejsze doświadczenie w całym moim życiu i do dzisiaj się dziwie, że w tej ciemnicy nie
zwariowałem. Mieszkały tam jakieś pełzające i wijące się stwory, gdy leżałem łaziły po mnie zimne, dziwaczne
cielska, a od czasu do czasu widziałem utkwione we mnie spojrzenia dzikich; pałających oczu. Z leżącego nade
mną świata nie docierał żaden dzwięk, a przynoszący mi jedzenie strażnik również nie. odzywał się ani słowem,
chociaż z początku zasypywałem go pytaniami.
Wkrótce cała nienawiść i maniakalny wstręt, jakie czułem do istot, które umieściły mnie w tego typu
miejscu skupiły się na tym strażniku. Stał się on dla mnie symbolem całej hordy Warhoończyków.
44
Zauważyłem, że zawsze podchodził ze swą nikłą pochodnią do miejsca znajdującego się w zasięgu moich
rąk i gdy stawiał tam jedzenie jego głowa znajdowała się na poziomie mojej piersi. Gdy następnym razem
usłyszałem, że się zbliża, wycofałem się z przebiegłością szaleńca w róg celi i zebrawszy w dłonie cześć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl