s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

stary. - Powróciłaś jak żebraczka prosić o posiłek i opiekę?
- Pozwól mi odejść stąd - zawołała dziewczyna. - O nic nie
proszę, tylko o to, byś mi pozwolił wrócić do Wielkiego
Bwany.
- Do Wielkiego Bwany? - wrzasnął szejk, wyrzucając
szereg przekleństw i obelg na białego człowieka, którego
lękali się i nienawidzili wszyscy przestępcy w dżungli. -
Miałabyś chęć do niego wrócić? U niego więc
przesiedziałaś cały ten czas, odkąd uciekłaś ode mnie? A
przed kim to uciekałaś teraz przez rzekę, czy przed
Wielkim Bwaną?
- Przed Szwedem, którego kiedyś wypędziłeś z twej wioski
za to, że wraz z Mbeedą, chciał mnie wykraść od ciebie -
odparła Meriem.
yrenice szejka błysnęły złowrogo; rozkazał swoim ludziom
zaczaić się w zaroślach, aby gdy Malbihn wyląduje,
uśmiercić go wraz z jego pachołkami.
Malbihn tymczasem zdołał już wylądować i, ukryty za
rozłożystym drzewem, był z daleka świadkiem spotkania
Meriem z szejkiem. Ponieważ Malbihn lękał się tylko
dwóch ludzi: Wielkiego Bwany i szejka, przeto nie
pozostawało mu nic innego, jak zmykać czym prędzej, by
nie wpaść w ręce strasznego Araba. Wskoczył więc do
czółna zwołując swoją służbę; zdążył odpłynąć na środek
rzeki, gdy ten go zauważył, dał rozkaz do strzału, lecz
widząc, że nie dosięgają ich kule, zebrał swoją karawanę,
umieściwszy zaś swą zdobycz pod silną strażą, ruszył na
czele całej gromady kierując się na południe w stronę
rodzinnej wioski.
Ujrzawszy Meriem, uciekającą w czółnie przed pogonią,
uczynił na nią zasadzkę, spodziewając się okupu za białą
kobietę; gdy ją rozpoznał, nie dowierzał własnemu
szczęściu i postanowił strzec jej teraz pilnie, by nie
wyślizgnęła mu się z rąk.
Po dwóch dniach marszu stanęli wreszcie w małej wiosce,
ukrytej w głębi dżungli, gdzie upłynęło dzieciństwo
Meriem.
Mieszkańcy wioski, którzy nie brali udziału w wyprawie
szejka, przyglądali się z ciekawością białej dziewczynie;
stara Mabunu, jej okrutna piastunka wyszczerzyła
bezzębne dziąsła na powitanie, Meriem zaś zdawało się, że
lata radosnej swobody w dżungli przepędzone z Korakiem
i pobyt w domu Wielkiego Bwany były niepowrotnym,
szczęśliwym snem.
Meriem najchętniej przebywała w zacisznym ustroniu, za
namiotem szejka, pod wielkim drzewem, pod którym
bawiła się jako dziecko z ulubioną Geeką; tu pierwszy raz
spotkała Koraka. Tu spędzała teraz długie godziny na
tęsknych marzeniach o Bwanie, o "Duszce", o Morisonie,
którego obraz jednak był przyćmiony zwinną i smukłą
postacią Koraka, przyjaciela lat dziecinnych. Często przy
tym, przyglądając się fotografii, znalezionej u Malbihna,
łamała sobie główkę, gdzie i przez kogo mogła zostać
sfotografowana jako dziecko w tym europejskim stroju.
Pewnego dnia, gdy tak siedziała zadumana, trzymając w
ręku swój wyblakły wizerunek, stanął przed nią Abdul
Kamak, młody Arab, przybyły do osady szejka podczas jej
długiej nieobecności.
Abdul spoglądał nieraz na nią ze współczuciem, w którym
przebijał się podziw dla urody dziewczyny. Pewnego dnia
Abdul Kamak zakradł się do schroniska Meriem i ujrzał
jak na jego widok pośpiesznie ukryła fotografię w
zanadrzu.
- Pozwól mi zobaczyć ten wizerunek - rzekł. - Czy
przedstawia on ciebie? Zwrócę ci go i nie powiem o tym
nikomu.
Meriem, otoczona wrogami, doznała uczucia pewnej ulgi
widząc, że znalazła się istota, przemawiająca do niej
życzliwie. Podała tedy fotografię Arabowi.
- Tak, to ty jesteś, bez wątpienia - zawyrokował,
przyjrzawszy się jej uważnie - ale dlaczego córa szejka jest
tu przystrojona w szaty niewiernych?
- Nie wiem -. odparła dziewczyna.
Abdul Kamak zauważył teraz odcinek gazety, ponieważ
zaś przed kilku laty przepędził sześć miesięcy w Paryżu,
dokąd został sprowadzony wraz z kilkoma towarzyszami,
dla przyozdobienia pawilonu algierskiego na ówczesnej
wystawie światowej - nauczył się czytać po francusku;
udało mu się tedy wysylabizować treść artykuliku,
zawartego w odcinku.
- Czytałaś to? - zapytał.
- Nie umiem czytać po francusku - odparła dziewczyna.
Abdul Kamak stał w milczeniu, przypatrując się urodziwej
dziewczynie. W głowie jego powstał pomysł: oto wyrwie ja
z rąk szejka i poślubi, nie wyjawiając jej treści ogłoszenia
w gazecie. Z czasem zaś zgłosi się z fotografią i odcinkiem
po spadek jej należny, którym się z nią podzieli.
- Meriem - szepnął jej do ucha - serce moje jest twoim
sługą, chciej mi zawierzyć. Zwrócę ci wizerunek, pod
warunkiem jednak, że pójdziesz ze mną i zostaniesz moją
małżonką. Wszakże twój rodzic, jest okrutny dla ciebie, ja
zaś nienawidzę go na równi z tobą.
- Nienawidzisz szejka? - rozległ się złowrogi głos za nimi.
Abdul Kamak schowawszy w zanadrze fotografię, zwrócił
się do starego Araba.
- Tak - odpowiedział - nienawidzę szejka! - tu powalił go
na ziemię uderzeniem pięści, sam zaś wskoczył na konia,
który osiodłany skubał opodal trawę; Abdul wybierał się
bowiem owego ranka na polowanie, lecz zauważywszy
Meriem, siedzącą samotnie pod drzewem, zsiadł z
wierzchowca, aby się jej przypatrzeć.
Korzystając z chwilowego ogłuszenia szejka, młody Arab
popędził do bram wioski, wystrzałem z karabinu
rozproszył czarne straże i, zanim szejk odzyskawszy
przytomność, zdołał wysłać za nim pogoń, zniknął wkrótce
w dżungli.
Stary powrócił spiesznie do skulonej pod drzewem
Meriem.
- Wizerunek! - zawołał. - O jakim to wizerunku mówił z
tobą ten pies? Gdzie jest? Daj mi go tu natychmiast!
- Zabrał go ze sobą - odparła Meriem tępym głosem.
- Co było na nim przedstawione? - zagadnął znowu szejk,
chwytając dziewczynę za włosy i pociągając ją ku sobie.
- Ja, jako małe dziecko - objaśniła Meriem. - Wykradłam
to Malbihnowi, Szwedowi, z tyłu był przyklejony odcinek
gazety.
Szejk zbladł ze złości.
- Co było tam napisane? - zapytał chrapliwym głosem.
- Nie wiem, były to francuskie wyrazy, a ja ich odczytywać
nie umiem - rzekła dziewczyna.
Szejk doznał widocznej ulgi. Nieomalże uśmiechnął się do
Meriem i nie uderzył dziewczyny jak zwykle, rozkazując
jej tylko, aby z nikim nie wdawała się w rozmowę, prócz
niego i starej Mabunu.
Północnym zaś szlakiem pędził na spienionym rumaku syn
pustyni, Abdul Kamak.
* * *
Gdy czółno, uniesione prądem, oddaliło się od obozu
Szweda, leżący w nim Morison zapadł w odrętwienie, z
którego ocknął się dopiero o zmroku. Podniósł się nieco i,
wpatrując się w gwiazdy migocące na niebie, jął rozmyślać
o Meriem, o niebezpieczeństwie, na jakie została narażona
z jego przyczyny i, chociaż rany dokuczały mu bardzo,
postanowił, nie tracąc czasu, podążyć na jej ratunek.
Wiosło wpadło do wody razem z trupem zabitego przez
Malbihna wioślarza, jął tedy próbować wiosłowania dłonią
i, acz wolniutko, łódz posuwała się naprzód, zbliżając się
stopniowo do wybrzeża. Morison posłyszał ryk lwa,
czatującego na lądzie, obmacał dubeltówkę, nie przestając
jednakże wiosłować. Zbliżywszy się do brzegu, chwycił
oburącz za grubą gałąz drzewa, zwieszającą się nad wodą
i, odepchnąwszy nogami czółno, zawisł w powietrzu. Siły
jednakże odmawiały mu posłuszeństwa. Z powodu
głębokich ciemności nie zdawał sobie sprawy, czy znajduje
się daleko od poziomu wody. Wtedy z nurtów rzeki
wychyliła się paszcza potwora i dwa rzędy kłów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl