s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

turkusowoszmaragdowoszafirowego, jaki widuje się tylko w filmowych basenach albo w
snach, plaże z mięciutkim piaskiem, który aż prosi, by zatopić w nim stopy, bujną
tropikalną roślinność, kołysane wiatrem palmy, drzewa obwieszone grapefruitami,
pomarańczami, orzechami kokosowymi i wszystkim, o czym tylko sobie człowiek zamarzy,
popołudniowe niebo, niebieskie, ale upstrzone wielkimi strzępiastymi chmurami wiszącymi
tak nisko, że miałam wrażenie, jakbym ich mogła dotknąć. Przysłuchiwałam się też
rozmowom podekscytowanych turystów takich jak ja i tubylców, których melodyjne głosy
opowiadały sobie nawzajem o mijającym dniu pracy.
- Przepraszam, czy na Green Turtle jest jakieś miasto? - zwróciłam się do jednej z
miejscowych kobiet. Pytałam nie dlatego, że stęskniłam się za miastem. Broń Boże. Ale
zastanawiałam się, czy cywilizacja naruszyła już piękno tych wysp.
Kobieta, która była z trójką dzieci, uśmiechnęła się.
- Chodzi pani o New Plymouth?
- Chyba tak - odparłam, wyobrażając sobie asfaltowe drogi, korki i całą resztę, którą
zostawiłam za sobą.
- To jest nasza osada - poinformowała, wskazując za doki, do których dobijał właśnie
prom.
Osada. Rozejrzałam się dookoła i odetchnęłam z ulgą. Oprócz pustych zatoczek i
łagodnych zielonych pagórków pokrytych lasem, na południowym krańcu wysepki
zauważyłam miasteczko w klimacie osiemnastowiecznego portu Nowej Anglii. Przy
wąskich uliczkach stały rzędy drewnianych domów z bogatymi ozdobnikami, ulice nie były
zatłoczone samochodami, ale ciche i wręcz dziewicze, jeśli nie liczyć kilku gdaczących kur.
Nic dziwnego, że wyspy Abaco nazywają rodzinnymi, pomyślałam. I nic dziwnego, że
Evan je pokochał.
- New Plymouth jest bardzo małe - dodała kobieta niemal przepraszającym tonem, mylnie
odczytując wyraz mojej twarzy jako rozczarowanie. - Tylko czterystu mieszkańców.
Połowa populacji Minco, pomyślałam, przypominając sobie, jak bardzo się bałam takich
małych miasteczek i tego, że nie można w nich zrobić prawdziwej kariery. Ale już się nie
boję.
Po zejściu z promu sięgnęłam do kieszeni, by wyciągnąć kartkę z adresem Evana.
- Przepraszam panią jeszcze raz - zwróciłam się ponownie do kobiety.
- Ciągle panią zaczepiam, ale może mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie mam szukać tego
adresu? - I pokazałam jej kartkę.
Zaczęła się śmiać. Zmiać! Nie wiedząc jeszcze wtedy, że ludzie z Abaco ogólnie są
szczęśliwsi niż ludzie gdziekolwiek indziej na świecie i śmieją się po prostu dlatego, że są
szczęśliwi, byłam przekonana, że śmieje się ze mnie.
- Niech pani nic nie mówi - powiedziałam, przewracając oczami. - Wysiadłam na
niewłaściwej wyspie, tak?
- Westchnęłam. - Tak byłam zajęta swoją wysypką i chłopakiem, do którego jadę.
Właściwie to nie mój chłopak. To znaczy najpierw muszę go odnalezć i powiedzieć, że
chcę z nim być. No więc tak byłam tym zaaferowana, że mogłam coś przeoczyć, kiedy
robiłam wczoraj rezerwację. Spieszyłam się i...
Zamilkłam, gdy kobieta zaczęła kręcić głową.
- Nie, nie - powiedziała ze śmiechem. Co za wesoła osoba! Jaki wesoły kraj! - Próbowałam
pani powiedzieć, że dom, którego pani szuka, jest na końcu tej ulicy - dojście zajmie pani
dwie minuty.
- Naprawdę? Więc nic nie poplątałam? Zaprezentowała tak szeroki uśmiech, jakiego nigdy
wcześniej nie widziałam.
- Nic a nic - odparła. - Jest pani dokładnie tu, gdzie chce pani być.
Tak więc same widzicie - byłam dokładnie tam, gdzie chciałam być.
I miałam nadzieję - no,  nadzieję" to mało powiedziane - że Evan będzie na mnie czekał i
że mnie przyjmie z całą tą wysypką i w ogóle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl