s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

stworzeniem.
 Couchet mnie przyłapał. No więc&
Maigret westchnął. Takie westchnienie nic nie znaczyło, a raczej można je było pojmować
na sto różnych sposobów.
Saint Quentin! Kroki w korytarzu. Potężny mężczyzna usiłował otworzyć drzwi
przedziału, zobaczył, że są zamknięte na klucz, przez chwilę zaglądał do środka z nosem
przylepionym do szyby, wreszcie dał za wygraną i poszedł szukać innego miejsca.
 Skoro przyznaję się do wszystkiego, prawda? Nie warto dłużej się wypierać&
Zupełnie jakby rozmawiał z głuchym, albo z kimś kto ani słówka nie rozumie po
francusku. Maigret pedantycznie kciukiem upychał tytoń w fajce.
 Ma pan zapałki?
 Nie. Ja nie palę. Pan o tym dobrze wie& Moja żona nie lubi zapachu tytoniu.
Chciałbym, żeby to się skończyło, rozumie pan? Powiem to adwokatowi, bo chyba będę
musiał mieć adwokata? Nie chcę żadnych komplikacji! Przyznaję się do wszystkiego!
Czytałem w gazecie, że część banknotów odnaleziono. Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem&
Kiedy je czułem w kieszeni, wydawało mi się, że na ulicy wszyscy się na mnie gapią.
Najpierw miałem zamiar gdzieś je ukryć& ale po co?& Szedłem wzdłuż nabrzeża. Tam były
zakotwiczone barki, bałem się, że jakiś marynarz mnie zauważy. Więc przeszedłem przez
most Marie, na Wyspie św. Ludwika udało mi się niepostrzeżenie pozbyć pakunku&
W przedziale było nieznośnie gorąco. Mgła skraplała się na szybach. Dym z fajki kłębił się
u sufitu, wokół lampy.
 Powinienem był za pierwszym razem przyznać się panu do wszystkiego& Nie miałem
odwagi. Miałem nadzieję, że&
Martin zamilkł, z zainteresowaniem przyjrzał się towarzyszowi podróży, który uchylił usta
i zamknął oczy. Oddech równy, jak miauczenie wielkiego, najedzonego kota.
Maigret zasnÄ…Å‚!
Martin rzucił okiem na drzwi, które wystarczyło tylko odsunąć i jak gdyby broniąc się
przed pokusą wtulił się w kąt przedziału, zaciskając pośladki, a obie ręce składając na
chudych kolanach.
*
Dworzec Północny. Szary ranek. Podmiejski tłum, nie całkiem jeszcze przebudzony,
przewala się przez bramy jak stado bydła.
Pociąg zatrzymał się bardzo daleko od poczekalni. Walizy były ciężkie. Martin nie chciał
się zatrzymać. Był u kresu sił, ramiona go bolały.
Długo musieli czekać na taksówkę.
 Pan mnie zabiera do więzienia?
W pociągu spędzili pięć godzin, a Maigret w sumie nie wydusił nawet dziesięciu zdań. I to
zdań, które nie miały nic wspólnego ani z morderstwem ani z trzystu sześćdziesięcioma
tysiącami franków! Mówił o swojej fajce, o gorącu w przedziale, o godzinie przyjazdu.
 Plac des Vosges 61  rzucił kierowcy.
Martin błagał:
 Czy to naprawdÄ™ konieczne& ?
I do siebie samego:
 Co sobie w biurze pomyślą! Nie miałem nawet czasu uprzedzić.
W portierni dozorczyni sortowała pocztę: wielki plik listów do Szczepionek doktora
Rivière, bardzo maÅ‚o dla reszty lokatorów.
 Panie Martin! Panie Martin! Przychodzili tu z biura notarialnego, dowiadywać się, czy
pan nie chory. Okazuje się, że pan ma klucz od&
Maigret pociągnął swego towarzysza za sobą. A ten musiał taszczyć ciężkie walizy po
schodach, gdzie przed drzwiami stały butelki z mlekiem i leżał świeży chleb.
Drzwi starej Matyldy poruszyły się.
 Niech mi pan da klucz.
 Ale&
 To niech pan sam otworzy.
Głęboka cisza. Szczęk zasuwy. Teraz ujrzeli posprzątaną jadalnię, każdy drobiazg leżał
dokładnie na swoim miejscu.
Martin długo się zastanawiał, potem powiedział głośno:
 To ja!& I pan komisarz&
W sąsiednim pokoju coś się poruszyło na łóżku. Martin zamykając za sobą drzwi, wyjąkał:
 Nie powinniśmy byli& Przecież ona nic temu nie winna, prawda? A w jej stanie&
Nie miał odwagi wejść do sypialni. Dla nabrania otuchy podniósł walizy i ułożył je na
dwóch krzesłach.
 Czy chce pan, żebym zaparzył kawę?
Maigret zapukał do drzwi sypialni.
 Mogę wejść?
%7ładnej odpowiedzi. Pchnął drzwi i natknął się na wbity w niego wzrok pani Martin, która
leżała bez ruchu, z włosami spiętymi szpilkami.
Martin stał za nim. Czuł jego obecność, ale nie mógł go widzieć.
Głośne kroki na podwórzu. I głosy, przede wszystkim kobiece: to nadchodzili pracownicy
biur i laboratorium. Była za minutę dziewiąta.
Stłumiony krzyk wariatki w sąsiednim mieszkaniu. Na nocnym stoliku lekarstwa.
 Gorzej siÄ™ pani czuje?
Wiedział dokładnie, że ona nie odpowie, że wbrew wszystkiemu będzie zachowywała tę
samą okrutną rezerwę. Można by rzec, że boi się słów, nawet jednego jedynego słowa. Jak
gdyby słowo mogło rozpętać katastrofę!
Zeszczuplała, cerę miała jeszcze bardziej ziemistą. Ale oczy, te przedziwne szare zrenice,
żyły własnym życiem, namiętnym, samowolnym.
Martin wszedł na miękkich nogach. Całą swą postawą zdawał się usprawiedliwiać, prosić
o przebaczenie.
Szare oczy powoli odwróciły się w jego kierunku, lodowate, tak bezwzględne, że aż
odwrócił głowę i wyjąkał:
 Na dworcu w Jeumont& Jeszcze minuta, a byłbym w Belgii&
Trzeba było słów, zdań, hałasu, żeby wypełnić tę pustkę, którą wyczuwało się wokół
każdej z osób. Pustkę namacalną do tego stopnia, że głosy odbijały się echem, jak w tunelu
lub jaskini.
Ale nikt nic nie mówił. Z trudem mamrotano jakieś sylaby, wymieniając pełne obaw
spojrzenia, po czym znów milczenie zapadało w sposób bezwzględny, jak mgła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl