s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Miriam została tylko nadzieja, że reszta wieczoru potoczy się równie
pomyślnie. Kelnerka pojawiła się, odeszła i znów wróciła z butelką białego
wina, które wybrał Rory. Uważał, że powinno doskonale pasować do
kurczęcia z orzechami, które zamówiła Miriam. Ona, choć nie przyznała się
do tego, wypiłaby najgorszego cienkusza do gumowego kurczaka, byle tylko
Rory towarzyszył jej przy posiłku.
Ale wino okazało doskonałe. Jak widać, wiedza Rory'ego wykraczała
czasem poza tematykę historyczną, co Miriam skonstatowała z
niespodziewaną ulgą.
Nagle zrobiło się jej gorąco, pomyślała bowiem, że być może jeszcze
tego wieczora dane jej będzie przekonać się, jak naprawdę daleko sięgała
wiedza profesora Monahana. Przestraszyła ją ta myśl. Czyżby moja
Wewnętrzna Uwodzicielką budziła się ze snu? - pomyślała. Oj, byłoby to
pona
ous
l
a
d
an
sc
niedobrze. Miriam była prawie pewna, że tego wieczora poradzi sobie z
Rorym bez jej pomocy.
Poradzę sobie! - pomyślała, drżąc z niecierpliwości.
Sio! Idz spać! - próbowała odpędzić Wewnętrzną Uwodzicielkę.
Nie było to wiele, ale nic więcej nie mogła zrobić. Na szczęście udało
się jej powstrzymać tę małą lisicę przez cały czas posiłku. Inna rzecz, że
rozmowa z Rorym ani razu nie zeszła na niebezpieczne tereny.
Choć może troszkę szkoda, ponieważ kilka razy Miriam wydało się, że
ich spojrzenia zetknęły się w sposób szczególny, a nawet ryzykowny...
Dziewczęce marzenia, prawda?
Ale przecież dziewczęta nie muszą tylko marzyć, pomyślała Miriam
jakiś czas pózniej, bo mogą te marzenia również realizować. Albowiem, gdy
po serdecznym pożegnaniu z Winoną wyszli z restauracji, spędzili dobrą go-
dzinę spacerując po okolicy. Była to stara, urocza część Bloomington, pełna
sklepików z antykami i różnymi cudeńkami, oraz domów z czerwonej cegły
otoczonych kutymi w żelazie płotami i brukowanych chodników.
Przechadzali się tak ramię w ramię pod szarzejącym niebem, a ich
dłonie od czasu do czasu przypadkowo się spotykały. Miriam pomyślała, że
właśnie realizowało się jedno z jej marzeń dotyczących Rory'ego Monahana.
Co prawda, nie zabrała go do siebie do domu, by go nakarmić, jak to sobie
często wyobrażała, ale i tak zabrała go i nakarmiła, choć gwałtownie uparł się
i zapłacił za posiłek. A teraz przechadzali się, prawie trzymając się za ręce. Z
satysfakcją stwierdziła, że jest lepiej, niż to zaplanowała.
I wtedy przyszło jej do głowy, że być może wkrótce spełnią się inne jej
marzenia.
- Zlicznie tu - odezwał się Rory. - Byłem w Bloomington wiele razy,
pona
ous
l
a
d
an
sc
ale nigdy nie miałem okazji poznać miasta. Oprócz biblioteki uniwersyteckiej,
oczywiście.
Oczywiście Miriam pokiwała głową.
- Ta część Bloomington przypomina trochę Marigold
- powiedziała. - Obie z Winoną dorastałyśmy w Indianapolis, lecz
postanowiłyśmy studiować tutaj i zakochałyśmy się w tym miejscu. Po
studiach... jakieś piętnaście lat temu, Winona osiadła tu na stałe i kiedy
przyjechałam do college'u, mieszkałam u niej. Ona pokochała to miasto,
podobnie jak ja Marigold.
- Ale nie mieszkasz w Marigold zbyt długo, prawda?
- spytał Rory.- Od pół roku. Przedtem pracowałam w Indianapolis.
- Mieszkasz w Marigold już tak długo? - Wyglądał na zaskoczonego. -
Zabawne, a mnie zdaje się, jakbyś pojawiła się wczoraj.
- Zauważyłeś, kiedy przyjechałam do naszego miasta? - spytała z
uśmiechem.
Policzki lekko mu się zaróżowiły, wzrok wbił gdzieś daleko przed
siebie.
- Tak... Ja... Oczywiście, nie mogę podać dokładnej daty... ale, prawdę
mówiąc... Tak - wyznał w końcu. - Zauważyłem. - Nie patrzył na nią, jakby
jej dociekliwość krępowała go. - Tego dnia spadł pierwszy śnieg. Ujrzałem
cię w bibliotece. Nie zdążyłaś jeszcze zdjąć płaszcza, kiedy przyszedłem do
recepcji w poszukiwaniu pana Ambersona.
Nagle się zatrzymał i obrócił twarzą ku niej. Miriam także stanęła.
Znieruchomiali^ patrzyli na siebie. Wreszcie Rory powoli uniósł rękę, jakby
chciał dotknąć jej włosów, jednak po sekundzie gwałtownie ją cofnął. Lecz
ani na moment nie oderwał oczu od Miriam.
pona
ous
l
a
d
an
sc
Po chwili odezwał się bardzo cicho:
- Znieg topił się na twoich włosach. Wyglądało to tak, jakby ktoś
posypał ci głowę czarodziejskimi kryształkami. Pomyślałem wtedy, że twoje
oczy mają najniezwyklejszy odcień szarości, jaki widziałem. Były pełne
inteligencji, łagodności i dobroci. Nie mogłem cię nie zauważyć.
To niespodziewane wyznanie zrobiło na Miriam wielkie wrażenie i
dopiero po chwili zorientowała się, że wciąż stoi, wstrzymując oddech.
Bardzo powoli nabrała powietrza do płuc, ale zupełnie nie wiedziała, co
powiedzieć. Zdecydowała więc wyznać prawdę.
- Ja... także cię zauważyłam. Wtedy, pierwszego dnia w bibliotece.
Rory, jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w jej oczy, a potem powoli
przeniósł wzrok na usta. Rozchylił wargi, zapewne, by coś powiedzieć, lecz
nie odezwał się. Zamiast tego, po króciutkiej chwili wahania, schylił sięi
pocałował ją, ostrożnie i delikatnie, jak muśnięcie skrzydeł motyla. I zaraz
potem wyprostował się.
Wtedy Miriam zorientowała się, że ma mocno zaciśnięte powieki, jej
serce waliło jak szalone, a cały świat zatacza się i wiruje. Uniosła powieki.
Rory wpatrywał się w nią z delikatnym uśmieszkiem... cały czerwony.
Ani słowem nie wyjaśnił swego postępku. Odwrócił się i wolnym
krokiem ruszył przed siebie. Miriam nie pozostało nic innego, jak ruszyć za
nim, i choć 'w głowie miała mętlik, stąpała pewnie. Milczała, bo czuła, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl