s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Do domu, proszę pana - powiedziała. - Do domu!
56
CZZ DRUGA ZMARTWYCHWSTAAY ZWITY
1.
Południowy Atlantyk. Następnego dnia.
Lśniący srebrzyście samolot pasażerski - mały, dyrektorski od-
rzutowiec przecinał ciemnoszare niebo nad Południowym Atlanty-
kiem, uciekając całą mocą swych czterech silników przed nadcią-
gającą burzą.
W kabinie, na dziobie, drugi pilot z niepokojem obserwował
wskazania paliwa. Był straszliwie zmęczony. Podczas krótkich
międzylądowan, które wystarczały mu na uzupełniene zapasu paliwa
w zbiornikach, nie było czasu na odpoczynek. Sen podczas lotu także
go nie dawał, a świadomość powagi zadania i dostojeństwa pasażera
były powodem nieustannego napięcia nerwowego i wyczerpywały
ciało.
Lotnik otarł pot z czoła. Mimo włączonego ogrzewania skórę na
twarzy miał wciąż zimną i wilgotną. Było tak od czasu, gdy ich
pasażer - krępy, ubrany w gruby płaszcz, kapelusz z szerokim rondem
i owinięty po uszy szalem - wszedł na pokład na małym, prywatnym
lotnisku w okolicach Rzymu. Dokładniej od chwili, gdy po zdjęciu
wierzchniego okrycia wyjaśniła się tożsamość niezwykłego człowieka
lecącego teraz z nimi.
Kapitan samolotu, siedzący w fotelu po lewej ręce pilota i masujący
właśnie skronie, utkwił nagle swe przekrwione od ciągłego wysiłku
oczy w obrazie na ekranie radaru.
- Trzy samoloty z lewej. Piętnaście mil. Idą na zbliżenie - rzucił szybko
po włosku. Na ekranie pojawiły się jeszcze dwa echa, zbliżające się do
trzech poprzednich. - Wznoszenie! Prędko!
Drugi pilot pociągnął natychmiast wolant ku sobie, a kapitan pochylił
się w przód ku dzwigni silników.
Z tyłu, w głównej kabinie, człowiek, który drzemał w wygodnym,
odchylanym fotelu, przebudził się nagle pod wpływem zmiany w
monotonnym dotąd odgłosie pracy silników. Pokryta dywanem
podłoga pod jego stopami uniosła się stromo ku górze i wiszące na
oparciu fotela białe szaty, które ich właściciel miał włożyć po
wylądowaniu, zsunęły się z lekkim szmerem. Dostrzegł to drugi
pasażer znajdujący się dalej w tyle samolotu. Zerwał się natych-
63
miast ze swego siedzenia i z trudem zaczaj wspinać się ku przodowi
samolotu, walcząc z pochyłością, chwycił się wreszcie oparcia fotela i
przyklęknął, by podnieść leżący ubiór.
Białe szaty przesunęły się jednak niespodziewanie na bok, gdy samolot
wszedł w głęboki zakręt. Mężczyzna spojrzał z niepokojem na
półleżącącą postać i ujrzał, jak chwilowy skurcz bólu ustępuje miejsca
niezwykłemu uśmiechowi.
- Ojcze Zwięty?! - krzyknął klęczący ksiądz, a jego dłonie zacisnęły się
mocniej na siedzeniu, gdyż samolot pochylał się coraz bardziej.
Papież, wciąż uśmiechając się, uniósł swą prawą dłoń i dotknął ustami
ciężkiego, złotego pierścienia w kształcie prostego krzyża, wręcz
surowego w swej formie. Czystym, spokojnym głosem zaczął mówić
coś po łacinie, ale przenikliwy świst silników zagłuszał jego słowa.
Pilot, dowódca klucza myśliwców Mirage, należących do Fue-rza Area
Argentina, śledził na ekranie radaru sygnały Phantomów Royal Air
Force. Wiedział, że wystartowały z nowego lotniska na zamienionych
w fortecę Falklandach.
Rozkazy pilota brzmiały jasno i wyraznie: spowodować, by
Brytyjczycy poderwali swe maszyny w powietrze i zawrócili do
granicy obszaru powietrznego. Niepokoić nieprzyjaciela, nie wchodząc
z nim jednak w kontakt. To była, w tej chwili, oficjalna polityka. Pilot
wiedział jednak, że już wkrótce - może to tylko sprawa kilku dni -
skończy się ta bezsensowna zabawa w podchody. Tym razem oni
zwyciężą, a wyspy Malwiny wrócą w prawowite władanie.
Rzucił ostry rozkaz do swych skrzydłowych. Trzy Mirage wystrzeliły
do przodu, uruchamiając dopalacze. Konieczność kolejnego odwrotu
sprawiła, że poirytowany dowódca stracił na moment koncentrację.
Nie zdążył zarejestrować w swym umyśle innego, większego echa,
widocznego na radarze o 10 mil z przodu, idealnie na kursie. Przy
prędkości dwukrotnie przewyższającej prędkość dzwięku to tylko dwa
uderzenia serca.
Załogi Phantomów RAF-u ujrzały błysk, a po nim rozszerzającą się,
pomarańczową kulę, na tle ciemnych, zwiastujących burzę chmur.
Dopiero po chwili dotarła do nich fala uderzeniowa wywo-64
Jana wybuchem. Ulewny deszcz spadł niespodziewanie na wzburzone
wody oceanu i rozpoczęła się burza, obwieszczając najpierw swój
gniew głębokim, nieprzyjemnym pomrukiem. Parę minut pózniej
niebo eksplodowało. Dwa oszalałe Mirage umykały w stronę serca
burzy, a Phantomy szukały bezpiecznego schronienia na wyspach.
Jerozolima
Wychudzona twarz zmarłego była surowa i biała jak klasztorna cela,
którą zajmował. Jedyne małe okienko, umieszczone wysoko,
wpuszczało do wnętrza cienką wiązkę promieni przedpołudniowego
słońca, tworzącąc na wyszorowanej do czysta podłodze jasną,
prostokątną plamę. Półmrok posępnego pomieszczenia rozświetlały
także spokojne płomienie długich świec, ustawionych na czterech
wysokich, drewnianych świecznikach w rogach łóżka.
Młody mnich w szarym, wełnianym habicie klęczał obok, pogrążony w
żarliwej modlitwie. Obecność zmarłego, którego duszę tak gorąco
polecał Bogu, zdawała się skupiać całą uwagę klęczącego. W pewnej
chwili zakonnik uniósł głowę i otworzył oczy, by spojrzeć na twarz
nieboszczyka. Poczuł, jak przejmuje go dziwny dreszcz, gdy
uświadomił sobie niespodziewnaie, że może dotknąć, po prostu
dotknąć, doczesnych szczątków świętego męczennika.
Nie mogąc się powstrzymać, sięgnął przed siebie, ku lodowatej, jakby
wykutej z marmuru twarzy. Drżącymi palcami przesuwał po
zapadłych policzkach, twardej krawędzi prostego nosa i po szerokim
czole, ponad zamkniętymi powiekami.
Młodziutki mnich tak był przejęty tym niezwykłym momentem
fizycznego kontaktu ze świętym pięknem, że nie zauważył szkarłatnej
plamy rozpływającej się spod złożonych na piersi rąk zmarłego.
Dopiero ciepło spowodowało, że zerknął w tę stronę. Więcej niż ciepło,
żar prawie! Zaparło mu dech w piersi. Krzyknął przerazi iwie i zerwał
sią z klęczek. Powoli odsuwał się od pryczy, aż oparł się plecami o
chłodną ścianę. Gdy zdał sobie sprawę, że to krew wypływa powoli z
ran na martwym, nieruchomym ciele, zaczął głośno krzyczeć jakby
nagle dotknięty szaleństwem. W końcu runął na podłogę z pobladłą
twarzą, uderzając prawie o stojący Przy łóżku, wyłączony zestaw
aparatury medycznej. Dzwięk
60
wielu obutych w sandały stóp rozległ się echem w korytarzu, urywając
sięnagle, gdy biegnący stanęli w drzwiach izby.
Leżący na matach człowiek uniósł się powoli, a jego zaskakująco
błękitne oczy otworzyły się szeroko, wpatrzone w przestrzeń z
niewinnością nowonarodzonego. Ostrożnie wstał z łóżka, na którym
pozostał pokrwawiony całun i podszedł do okna. Tam, patrząc na
Jerozolimę, wypowiedział półgłosem trzy słowa.
Mnisi padli na kolana, ich twarze płonęły w uniesieniu i zachwycie.
Ponad wszelką ziemską wątpliwość uwierzyli wszyscy, że oto dane im
było stać się świadkami niepojętej chwili chwały.
Wskrzeszony odwrócił się, spojrzał z uśmiechem w ich stronę, a oni
zapłakali.
- Niebiosa są tutaj - powtórzył.
Rzym
Z lotu ptaka Rzym zdawał się być wielką, antyczną broszką. Jego
pomniki i budowle, arcydzieła sztuki oraz rzemiosła wielu epok były
jego drogocennymi kamieniami, a lśniące światłami ulice - złotem.
Całe miasto otaczała owa aura nieśmiertelności i ponadczasowwości,
dla której Rzym nazwano Wiecznym Miastem. Na zachód od centrum [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl