s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak wycierałam jej ręcznikiem główkę i jak obie zanosiłyśmy się
chichotem, gdy potrząsała nią jak mokry pies. Przypominam sobie
również, jak wkładałam jej piżamkę, czytałam książeczki i przytulałam
tak mocno, że już przez cały wieczór szyja pachniała mi lawendą. Zapach
znikał, dopiero gdy budziłam się następnego ranka.
Nie, nie wyobraziłam sobie tego, myślę, odzyskawszy wreszcie oddech i
powstrzymawszy szczypiące łzy. Katie jest prawdziwa. Równie
prawdziwa jak ja.
Tylko że teraz, uwięziona w czasie, zupełnie już nie wiem, co robić, jak
odzyskać Katie i osiągnąć to, czego pragnę.
*
Josie siedzi u mnie w biurze. Przeglądamy właśnie listę jej kontaktów,
które - gdy za trzy tygodnie odejdzie z firmy - staną się moimi
kontaktami, kiedy nagle ni z tego, ni z owego w drzwiach stają Leigh i
Allie. Moja przyszła siostrzenica jednym susem przesadza stosy papierów
i tekturowych pudeł zawalających podłogę i już po chwili ściska mnie tak
mocno, że niemal tracę oddech.
- Mogę ukraść Jill, kiedy skończycie? - pyta Leigh. Josie wzrusza
ramionami i uśmiecha się przyzwalająco.
- Pewnie - rzucam więc i umawiam się z Leigh w herbaciarni hotelu
Plaża.
Kilka godzin pózniej, tuż przed wyjściem z pracy, jak co dzień dzwonię
do Meg, by sprawdzić, jak znosi leżenie w łóżku zalecone
jej przez lekarza w dwudziestym tygodniu ciąży. Choć tak wiele spraw w
moim nowym-starym życiu wymknęło mi się spod kontroli, w tym
przypadku jestem zdeterminowana - póki tu jestem, nic nie ma prawa stać
się Meg ani dziecku.
Megan odbiera telefon i jak zwykle jest lekko apatyczna, choć
zadowolona. Ma wszystko, czego potrzebuje: wciąż rosnący brzuszek i
nadzieję na przyszłość. Czasami, gdy wpadam do niej z zakupami,
filmami na DVD albo ot tak, żeby pogadać, zazdroszczę jej. Była przecież
bliska utraty wszystkiego, co miała, a mimo to jest szczęśliwa. Kładzie
rękę na brzuchu i z błyszczącymi oczami zastanawia się nad imieniem dla
dziecka, choć wolałabym, żeby tego nie robiła, gdyż boję się, że zapeszy.
Wychodzę z pracy i lawirując wśród ulicznego tłumu, zmierzam do
hotelu Plaza. Hol pachnie drogimi kwiatowymi perfumami i środkiem do
czyszczenia dywanów, goście wchodzą i wychodzą, przycisk windy
dzwoni rytmicznie. Staję w progu herbaciarni, jednak nigdzie nie widzę
ani Leigh, ani Allie. Gestem dłoni przywołuję więc hostessę, wysoką,
chudą blondynkę, bez wątpienia początkującą modelkę.
- Przepraszam, szukam matki z córką. Być może podały imiona przy
wejściu, Leigh i Allie.
- Tędy proszę - odpowiada dziewczyna i puszcza do mnie oko. - Są w
prywatnej sali.
Dziwne, myślę. Marszcząc czoło, podążam za hostessą, która otwiera
drzwi i przesuwa się na bok, przepuszczając mnie.
- NIESPODZIANKA!!! - Zdezorientowana robię dwa kroki do tyłu.
Z tłumu wybiega Jack i całuje mnie.
- Wiedziałem, że będziesz protestować, więc urządziliśmy wszystko w
tajemnicy - mówi, uśmiechając się, jakby był największym spryciarzem
na świecie.
- O czym ty mówisz? - wyrzucam z siebie, usiłując zrozumieć, o co
chodzi. Czyżbym miała urodziny? Jak mogłam o nich zapomnieć?
- O naszym przyjęciu zaręczynowym! - woła Jack i jeszcze raz mnie
całuje. - Nie chciałem, żebyś zawracała sobie nim głowę, pomyśleliśmy z
mamą, że to idealne rozwiązanie!
Wyrywam się z jego objęć.
- To jest przyjęcie zaręczynowe? - pytam z niedowierzaniem, usiłując
opanować złość. - Wyraznie p r o s iła m, ż e b y ś t eg o n i e r o b ił !
- Nie, ja poprosiłem, żebyś to przemyślała... a ty nie odpowiedziałaś -
poprawia mnie Jack. - Daj spokój, będzie miło - dodaje. Albo nie
wyczuwa mojej złości, albo postanowił całkowicie ją ignorować.
Odwraca się do ponad setki gości. - Zobacz, wszyscy przyszli.
Przebiegam wzrokiem tłum ludzi na sali. W większości są to eleganccy
znajomi Vivian z country clubu. Z tyłu zauważam samotną Josie sączącą
drinka oraz mojego ojca, który niezgrabnie usiłuje zabawiać konwersacją
gości zgromadzonych przy bufecie. Poza nimi nie ma nikogo, z kim
pragnęłabym dzielić radość z nadchodzącego ślubu. Ani Meg, ani
Henry'ego. Właściwie czuję się dokładnie tak samo jak w dawnym życiu.
Nie ma przy mnie ludzi, których najbardziej potrzebuję, a ci, którzy
pozostali, nie robią nic, by pomóc mi dojść tam, gdzie pragnę się znalezć.
Inne imiona, inne twarze, ale rezultat ten sam.
Nagle mam dosyć. Dosyć przyjęcia, dosyć życia z Jackiem. I tych
wszystkich ludzi, którzy tak bardzo przypominają dawną mnie - tę, którą
stanę się w ciągu najbliższych siedmiu lat, tę, którą w końcu
znienawidziłam i od której tak bardzo pragnęłam się uwolnić. Nie musi
tak być, myślę w końcu. Jakąkolwiek obierze się drogę, zawsze jest
więcej niż jedna możliwość. Płaski obcas zamiast wysokiego. Radość z
dorastania Katie zamiast nadopiekuńczości. Szarość zamiast czerni i
bieli. Czuję ramię Jacka obejmujące mnie w talii i narasta we mnie złość.
Powiedziałam mu, czego pragnę, a on i tak nie posłuchał. Odnalazłam
wreszcie swój głos, przestałam udawać, że jestem tym, kim chciał, żebym
była, a jednak to nie wystarczyło.
Obracam się na pięcie i wypadam z hotelu. Słyszę, jak Jack woła mnie,
biegnąc przez hol, ale zatrzymuje się w drzwiach. Widocznie nie chce
mnie dalej gonić. Po chwili słyszę inny głos, odwracam się i tuż za sobą
widzę tatę.
- Nie rób tego - wyrzuca z siebie zdyszany. - Nie uciekaj, bo ci się zdaje,
że nie masz wyjścia. Stać cię na więcej. Powinienem był ci to już dawno
powiedzieć, ale poważne rozmowy nie są moją mocną stroną. Naprawdę
s t a ć cię na w i ęc e j .
Potrząsam głową.
- Nie jestem taka jak ona. Nie uciekam z braku innego wyjścia.
Odchodzę, ponieważ je mam.
Ojciec przygląda mi się w milczeniu. Widzę, że zachodzi w nim jakiś
przełom, i już po chwili kpiarski uśmieszek sprawia, iż jego twarz ze
zmartwionej staje się wesoła. Spogląda na Jacka wciąż stojącego w
drzwiach hotelu, po czym obejmuje mnie.
- W takim razie biegnij - mówi, popychając mnie lekko. -Obyś zaszła tam,
dokąd chcesz.
Kiwam głową i pędem puszczam się ulicami, jednocześnie zdyszana,
zmarznięta i spocona. Biegnę, biegnę i biegnę, tyle że tym razem
wyjątkowo wiem, że nie tylko uciekam, ale i do czegoś dążę.
ROZDZIAA 28
Bez końca przemierzam ulice, nie wiem, dokąd iść ani co zrobić. Nie
mogę wrócić do domu - nie potrafiłabym stawić czoła Jackowi i jego
bierności. Już widzę, jak podnosi ręce do góry, mówiąc:  Hej, skarbie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl