s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

wygląda całkiem odmiennie kiedy patrzysz pod innym kątem. W efekcie
nie potrafisz rozpoznać tego, co zostało za tobą. W tym właśnie tkwi
przyczyna tego, że pilot łatwo może zgubić drogę jeżeli choć na
chwilę zapomni sprawdzać teren.
Po południu dotarliśmy do Kwatery Głównej i zostaliśmy serdecznie
przyjęci przez niektórych dobrze mi znanych kolegów, którzy
pracowali w owej "Wielkiej Budzie". Współczułem tym rozlewaczom
atramentu. Mieli tylko połowę radości z wojny. Na samym początku
udałem się do Głównego Dowództwa Sił Powietrznych. Nazajutrz rano
nadszedł ten wielki moment, gdy miałem spotkać się z Hindenburgiem i
Ludendorffem. Kazano mi chwilę poczekać.
Mam sporo trudności z opisaniem szczegółów ze spotkania z tymi
generałami. Najpierw zameldowałem się u Hindenburga, a pózniej u
Ludendorffa.
To było dziwne uczucie znalezć się w pokoju, w którym decyduje się o
losach świata. Poczułem zadowolenie gdy z powrotem znalazłem się
poza "Wielką Budą" i dostałem polecenie udania się na śniadanie u
Hindenburga. Był to dzień moich urodzin i ktoś chyba zdradził to
feldmarszałkowi. Najpierw pogratulował mi odniesionych sukcesów, a
następnie złożył życzenia z okazji dwudziestych piątych urodzin.
Równocześnie wręczył mi drobny prezent.
Nigdy wcześniej nie uwierzyłbym, że możliwe będzie w dniu moich
dwudziestych piątych urodzin, bym usiadł po prawej stronie
feldmarszałka von Hindenburga i został wymieniony w jego
przemówieniu.
*
Następnego dnia zjadłem obiad z Jego Wysokością. Po czym
wyruszyłem
do Bad Homburg. Jego Wysokość także dał mi urodzinowy prezent, a ja
miałem wielki zaszczyt pokazać mu jak startuje samolot. Wieczorem
znów zostałem zaproszony przez feldmarszałka von Hindenburga. Dzień
minął na locie do Freiburga, gdzie strzelałem do cietrzewi. Z
Freiburga odleciałem maszyną, na której dotarłem do Berlina. W
Norymberdze uzupełniłem paliwo. Nadciągała burza. Zpieszyłem się, by
dotrzeć do stolicy. Czekały tam na mnie mniej lub bardziej
interesujące rzeczy. Tak więc, leciałem nie zważając na burzę. Ta
wszawa pogoda mimo wszystko sprawiała mi przyjemność. Lało jak z
cebra. Czasem pojawiał się grad. Zmigło przybrało niesamowity
wygląd. Gradowe kule wyrządziły znaczne szkody. Krawędzie były
podobne do piły. Za bardzo chyba radowała mnie zła pogoda i
zapomniałem o tym, by rozglądać się dookoła. Gdy sobie
przypomniałem
było już za pózno. Nie miałem pojęcia gdzie jestem.
Piękna niespodzianka! Zgubiłem drogę w ojczyznie! Musiało się to
przytrafić akurat mnie. Moi bliscy w domu mieliby niezły ubaw, gdyby
dowiedzieli się o tym! Niemniej, stało się i znikąd nie było pomocy.
Nie miałem pomysłu na określenie położenia. Z powodu potężnego
wiatru zostałem zepchnięty z kursu i znalazłem się poza obszarem
mapy. Kierując się według pozycji słońca i kompasu próbowałem
odnalezć kierunek na Berlin. Miasta, wsie, wzgórza i lasy uciekały
pode mną. Niczego nie rozpoznawałem. Nadaremno próbowałem
porównywać
widoki w dole z mapą. Wszystko było inne. Stwierdziłem, że
niemożliwe jest rozpoznanie terenu. Pózniej odkryłem, że było to
niewykonalne, gdyż odleciałem około stu kilometrów od brzegu mapy.
Po paru godzinach lotu mój przewodnik i ja zdecydowaliśmy się na
awaryjne lądowanie. Zawsze jest to nieprzyjemne. Nikt nie potrafi
określić jakim naprawdę okaże się takie miejsce. Jeżeli jedno z kół
wpadnie w dziurę, całe pudło zmieni się w drewnianą skrzynię.
Próbowaliśmy odczytać nazwę napisaną na stacji, ale okazało się to
niemożliwe, gdyż była zbyt mała. W końcu wylądowaliśmy. Zrobiliśmy
to z ciężkim sercem, lecz nie było innego wyjścia. Wyszukaliśmy
łąkę, która z góry wydawała się odpowiednia i spróbowaliśmy
szczęścia. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że łąka wcale nie
była tak dogodna, jak nam się wcześniej wydawało. Stało się to
jasne, gdy trochę wygięła się konstrukcja mojego samolotu.
Dokonaliśmy czegoś zabawnego. Najpierw zgubiliśmy drogę, po czym
roztrzaskaliśmy maszynę. Tak więc, kontynuowaliśmy podróż banalnym
środkiem lokomocji, pociągiem pośpiesznym. Powoli, lecz pewnie
dotarliśmy do Berlina. Wylądowaliśmy w sąsiedztwie Lipska. Gdybyśmy
tak głupio nie podjęli decyzji, to z pewnością dolecielibyśmy do
Berlina. Ale czasem obojętnie czego by się nie robiło, to i tak
popełni się błąd.
Kilka dni pózniej przyjechałem do Zwidnicy, mojego rodzinnego
miasta. Chociaż byłem tam o siódmej rano, na stacji zgromadził się
tłum. Przyjęcie było bardzo serdeczne. Po południu honorowały mnie
różne demonstracje, między innymi lokalni skauci. Stało się dla mnie
jasne, że ludzie w domu żywo interesowali się swoimi walczącymi
żołnierzami.
Schaefer ląduje między liniami
Wieczorem wykonaliśmy lot, bardzo pózno wróciliśmy do domu i
straciliśmy po drodze Schaefera. Oczywiście, każdy miał nadzieję, że
wróci on przed zapadnięciem zmroku. Wybiła dziewiąta, wybiła
dziesiąta, a Schaefera nie było widać. Na pewno nie starczyło mu na
tak długo paliwa. Zapewne więc musiał lądować gdziekolwiek, gdyż
nikt nie dopuszczał myśli, że mógł zostać zestrzelony. Wszyscy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl