s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie wiem. Bardziej mnie dziwi, że twoi ludzie nie odpowiedzieli na wezwanie.
Nie byli to tak zupełnie moi ludzie, ale miał rację. Bardzo dziwne. Rozejrzałam
się. Słońce znajdowało się już całkiem nisko, a okolica - lustro wody,
zadrzewione brzegi - w innych okolicznościach
-61-
wyglądałaby idyllicznie. Wodne ptactwo unosiło się na falach, a o-prócz nas
rzeką płynęło zaledwie parę małych łódek...
- A te inne łodzie? - zwróciłam się do Suze. - Nie ma tu gości z Unii?
- Owszem, ale trudno określić... ach...! Wskazała na maleńki wir białej piany.
- Jesteśmy uratowani! To unijna łódz patrolowa! - Zaczęła wymachiwać rękami,
uniesiona radością. Ale łódz - wodolot, jak zauważyłam - nadal pozostawała o
parę kilometrów od nas. Po chwili Suze zdjęła koszulkę i zaczęła wywijać nią w
powietrzu.
- Co robią łodzie patrolowe? - spytałam.
- Głównie czuwają nad bezpieczeństwem - powiedział Malley. -1 zaznaczają swoją
obecność, jak mi mówiono - dodała Suze,
machając koszulą jak chorągwią.
- Czy ingerująw konflikty z niezależnymi? Malley nachmurzył się i pokręcił
głową.
- Może powinni. Na Tamizie wszystkie chwyty są dozwolone. Rozbój w biały dzień.
Nie zrozumiałam, ale Suze roześmiała się z aprobatą. Wodolot zboczył z kursu o
włos.
- Zobaczyli nas - powiedziałam. Obejrzałam się przez ramię. Mężczyzni na łodzi
także usiłowali zmienić kurs. W ciągu paru minut wodolot - długości dziesięciu
metrów, biały, z symbolem Unii: gwiazdzistym pługiem - zatrzymał się, opadł na
wodę i okrążył nas z rozpędu. Kobieta za sterem pomachała nam i krzyknęła:
- Cześć! Macie kłopoty z tymi ludzmi?
- Tak! - wrzasnęłam. - Dzięki za pomoc.
- W porządku. Dokąd płyniecie? Zastanowiłam się.
- Do Portu Aleksandry, ale jeśli chcesz nas podwiezć, wystarczy ujście Lee.
- Jasne. Nie ma sprawy. Wchodzcie na pokład. - Rzuciła nam linę; przybiliśmy do
małej drabinki na burcie łodzi. Pierwszy Malley, potem Suze, na końcu ja.
Bosakiem wyłowiłam ponton z wody. Kobieta, która przedstawiła się jako Carla,
miała długie jasne włosy i opaloną twarz, a w uśmiechu, ukazywała krzywe zęby.
Na żółtym kombinezonie widniała plakietka z napisem  Patrol rzeczny".
- Dostałaś nasze zgłoszenie? - spytała Suze. - Usiłowaliśmy złapać Port
Aleksandry.
-62-
Carla pokręciła głową. Zaprosiła nas do kabiny i włączyła silnik.
- Rozgośćcie się! - krzyknęła. -1 opowiadajcie, co się stało.
Wodolot nabrał szybkości i uniósł się ponad wodę. Malley zapalił fajkę, Suze
zaczęła wyglądać przez okno, a ja stanęłam obok Carli i wyjawiłam jej
ocenzurowaną wersję wydarzeń. Była zaskoczona brakiem odpowiedzi, tak jak i my.
Właśnie docieraliśmy do Dorzecza City, kiedy Carla zauważyła:
- Jakoś dużo tu łodzi niezależnych.
Ja też je zauważyłam, ale nie miałam żadnego punktu odniesienia, by stwierdzić,
że coś odbiega od normy. Aodzie, żaglówki, skify, parowe szalupy, statki na
węgiel drzewny i barki pływały jak okiem sięgnąć, początkowo bezładnie, a potem
najwyrazniej biorąc jakiś kurs. Na nas.
Carla zauważyła to parę sekund po mnie. Zmarszczyła brwi i włączyła sprzęt
komunikacyjny. Mikrofalowy laser dotarł do satelity, ale odpowiedz nie nadeszła.
Aodzie nadal były oddalone o paręset metrów, ale powoli zaczynały nas okrążać.
Suze i Malley wyszli z kabiny i przyglądali się im ze zdumieniem i rosnącą
zgrozą.
- Dość tego - oznajmiłam. - Koniec grzeczności. Proszę cię, rozpocznij akcję
szybkiego odwrotu, zanim zupełnie odetną nam drogę.
Carla wyszczerzyła zęby w uśmiechu i dodała gazu. Wodolot śmignął do przodu, po
czym skierował się ku wieżowcom City, lśniącym złotem i brązem w promieniach
zachodzącego słońca. Wyglądały jak pijane, zakute w zbroje Goliaty, gotujące się
do spotkania z jakimś wodnym Dawidem. Pomiędzy nimi i nami pozostało parę
niezależnych jednostek: cztery łodzie z wiosłami, być może podobne do tej, która
rozpoczęła pościg za nami. Po chwili pokazał się znacznie wolniejszy i cięższy
parowiec, który z szokującą determinacją przesunął się przed naszym dziobem.
Carla dotknęła steru, raz w prawo, raz w lewo. Zalaliśmy fontanną wody jedną
łódz, a kiedy minęliśmy o włos rufę parowca, dostrzegłam wpatrzone w nas
pobladłe twarze. Po czym nagle znalezliśmy się pomiędzy wieżowcami,
odbijającymi
nasze sylwetki w zwierciadlanych ścianach.
Wycofałam się ostrożnie na tylny pokład, przykucnęłam, rozłożyłam kombinezon w
postać anteny i wysłałam pilną wiadomość do  Terrible Beauty".
-63-
Pozostali przyglądali się mi ze zdumieniem. Wstałam, a kombinezon znowu mnie
otoczył.
- Dwadzieścia minut - oznajmiłam. Aodzie niezależnych wpłynęły w ślad za nami na
teren zatopionego centrum, ale trzymały się z tyłu.
- Co się stanie za dwadzieścia minut? - chciała wiedzieć Car-la.
Uśmiechnęłam się, nagle spokojna i pewna siebie, znowu we własnym świecie, już [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl